6 sierpnia 1945 roku świat poznał potęgę bomby atomowej. Od tego momentu było jasne, że kolejna wojna światowa będzie prowadzona przy użyciu podobnych ładunków. Czy można przygotować się na masowe użycie takiej broni? Jak wyglądały polskie plany zabezpieczenia ludności przed atakiem jądrowym?

II wojna światowa nauczyła nas wielu smutnych rzeczy na temat człowieka i granic podłości, jakie jest w stanie przekroczyć w imię walki o tzw. idee czy wartości. Jednym z najbardziej gorzkich owoców tego konfliktu stała się broń jądrowa, wykorzystana niestety dwukrotnie przeciwko japońskim miastom – Hiroszimie i Nagasaki. Te dwie eksplozje wprowadziły świat w nową erę wojskowości, grożącą całemu światu ostateczną zagładą.

Atomowy wyścig zbrojeń

Po zakończeniu działań zbrojnych II wojny światowej rozwój broni atomowej przebiegał pod względem ilościowym i jakościowym niezwykle szybko. Już w 1949 roku Rosjanie zdetonowali bombę RDS-1, będącą kopią amerykańskiej „Fat Man”. Sześć lat później dokonali pierwszego odpalenia rakiety balistycznej z głowicą nuklearną z wynurzonego okrętu podwodnego.

Wyrzutnie rakiet balistycznych na okręcie podwodnym typu Ohio, zdolnym do przenoszenia 24 rakiet balistycznych z głowicami jądrowymi (fot. National Museum of the U.S. Navy, domena publiczna)

Amerykanie odpowiedzieli w 1959 roku wprowadzeniem do służby okrętu podwodnego USS George Washington, pierwszego w historii podwodnego nosiciela rakiet balistycznych z głowicami termojądrowymi napędzanego przez reaktor nuklearny. W tym samym roku oba supermocarstwa wprowadziły do użytku międzykontynentalne rakiety balistyczne.

Grzyb atomowy nad Hiroszimą (fot.
George R. Caron, domena publiczna)

Jeśli chodzi o liczbę głowic, USA osiągnęły swój szczyt w 1967 roku, kiedy to dysponowały 32 040 sztukami tej broni. W późniejszym czasie Amerykanie zaczęli jednak stawiać na zwiększenie celności swych pocisków, co pozwalało na zmniejszenie głowic i uzyskiwanie lepszych parametrów rakiet przy zapewnieniu odpowiednich zdolności destrukcyjnych. Ten sam proces umożliwił zmniejszenie łącznej liczby głowic atomowych posiadanych przez ten kraj.

ZSRS, zapóźniony pod względem techniki pozwalającej na precyzyjne naprowadzanie pocisków międzykontynentalnych, dalej stawiał na ilość. W 1978 roku przebił pod tym względem Amerykanów, by ostatecznie osiągnąć rekordowy pułap 45 000 głowic w 1986 roku. Do Związku Sowieckiego należy także rekord pod względem wielkości pojedynczej głowicy.

30 października 1961 roku przeprowadzono test tak zwanej „Car-Bomby”, ładunku termojądrowego o mocy 50 megaton. Zrzucony na Hiroszimę „Little Boy” miał moc 15 kiloton (czyli był ponad 3,3 tys. razy słabszy), a „Fat Man” użyty nad Nagasaki zdetonował z siłą ok. 21 kiloton.

Jak widać, światowe mocarstwa były niezwykle sprawne w produkowaniu zarówno samej broni atomowej, jak i coraz to nowszych środków jej przenoszenia. W krótkim czasie powstała cała ich gama: od rakiet balistycznych do amunicji artyleryjskiej, a nawet min czy bomb walizkowych. Z czasem rósł także krąg państw posiadających tego typu ładunki.

W latach 50. czy 60. XX wieku mogło się więc wydawać, że świat znajduje się na prostej drodze do globalnej wojny atomowej. Chcąc przygotować się na najgorsze, wiele państw rozpoczęło wprowadzanie procedur mających zapewnić przetrwanie przynajmniej części populacji. Jak podchodzono do tej kwestii w PRL?

Film przedstawiający na mapie wszystkie dotychczasowe wybuchy atomowe.

TOPL – następca LOPP

26 lutego 1951 roku powołano do życia Terenową Obroną Przeciwlotniczą. Choć może się to wydawać dziwne, dopiero wtedy unieważniono przedwojenne akty prawne dotyczące obrony przeciwlotniczej, uchwalone pomiędzy 1934 a 1939 rokiem. Biorąc pod uwagę powyższy fakt, łatwo jest uznać TOPL za następcę przedwojennej Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej, zauważając przy tym węższy zakres owej PRL-owskiej organizacji. Przedwojenny oryginał zajmował się m.in. promowaniem lotnictwa czy spadochroniarstwa, powojenny odpowiednik skupiał się natomiast na kwestiach związanych z zabezpieczeniem ludności. Nie był to zresztą koniec zmian, jako że w 1965 roku miejsce TOPL zajęła Powszechna Samoobrona, a w 1973 roku zastąpiła ją Obrona Cywilna.

TOPL, podobnie jak LOPP, przyczynił się do powstania różnych instrukcji, książek i poradników dotyczących szeroko rozumianych kwestii związanych z zabezpieczeniem ludności w czasie wojny, m.in. przed skutkami ataku atomowego. Ich język, treść i forma zmieniały się z czasem, odzwierciedlając różne koncepcje, pomysły i założenia powstające w miarę wzrostu zagrożenia ze strony broni jądrowej, zarówno pod względem ilościowym, jak i mocy poszczególnych głowic.

Ówczesne publikacje dotyczące obrony przeciwlotniczej czy przeciwatomowej nie tylko przekazywały informacje niezbędne każdemu czytelnikowi zainteresowanemu tą problematyką, ale nosiły także propagandowe znamię epoki. Ważne było w końcu nie tylko to, jak prawidłowo wykopać szczelinę przeciwlotniczą, lecz również to, przez kogo trzeba było się tak napracować!

Burzenie spokojnych miast i wsi – oto „wojenna” doktryna anglo-amerykańskich ludobójców. […] Obecnie [1952 r. – dop. autora] spadkobierca hitleryzmu – faszyzm amerykański – znów marzy o panowaniu nad światem, o wojnie atomowej.

Tego typu nastawienie występuje również, co może zaskakiwać, w pracach wydanych w Polsce po 1956 roku. Świadczy o tym chociażby poniższy fragment książki wydanej przez LOK w 1967 roku: „Zachodnio-niemiecki militaryzm popierany przez niektóre koła imperialistycznych mocarstw zachodnich – stwarza realną groźbę, godzącą w naszą suwerenność i nasze pokojowe budownictwo”.

O ile takie propagandowe wstawki nie wpływały na zawartość merytoryczną pracy w odniesieniu do np. technik ratowniczych, to nadmierne skupianie się na rezultatach ataków jądrowych na Hiroszimę i Nagasaki miało już negatywne konsekwencje dla wartości poradników. Jest to w pewnym sensie zrozumiałe, jako że były to (na szczęście!) jedyne wypadki użycia tego typu broni przeciwko prawdziwemu miastu, jednak nie wszyscy autorzy byli w stanie zauważyć i odnotować, że już po upływie 10 lat ładunki użyte w 1945 roku można było nazwać petardami w porównaniu do głowic spoczywających w arsenałach mocarstw w drugiej połowie XX wieku. Wnioski dotyczące przetrwania ludności cywilnej wysnuwane w oparciu o tamte bombardowania mogły być więc myląco optymistyczne.

Mapa obrazująca zniszczenia w Hiroszimie po zrzuceniu na nią bomby atomowej. Kolorem czerwonym zaznaczono obszar objęty pożarami, a linią przerywaną tereny, na których nastąpiło całkowite lub częściowe zniszczenie budynków (il. domena publiczna)

Strategie przetrwania

Jednym z często nawracających elementów narracji o wojnie nuklearnej jest idea prowadzenia jej w sposób zgodny z regułami swoistej ekonomii. W praktyce wyraża się ona przekonaniem, że wróg użyje bomby czy głowicy o mocy wystarczającej do zniszczenia danego celu, a nie czegoś znacznie silniejszego. Zakładano również jednorazowość ataku – tam, gdzie już raz spadła bomba lub uderzyła rakieta, tam ponowne uderzenie miało być wykluczone. Tak zwany overkill miał być, w oczach zwolenników tej teorii, niemożliwy.

Powyższe założenie było niezwykle istotne (a nawet kluczowe) dla planów TOPL czy PS. Bomba dopasowana do celu (np. miasta) to taka, która zapewni jego unicestwienie na całym zajmowanym przezeń obszarze, jednak nie będzie razić w sposób znaczący wsi czy miasteczek położonych w jego pobliżu. Dzięki temu ich mieszkańcy, mając najczęściej do dyspozycji zmodyfikowane piwnice lub po prostu pomieszczenia uszczelnione, mieli mieć jakiekolwiek szanse przeżycia ataku nuklearnego.

Poznań na amerykańskiej liście celów z 1959 roku. Kodami oznaczono ważniejsze cele w mieście. Zwraca uwagę 275 – Population. W wojnie atomowej ludność cywilna również była celem (SM 129-56 SAC Atomic weapons requirements study for 1959, 15 June 1956)

Idea „ekonomicznej” wojny atomowej była również fundamentem strategii zapewnienia ochrony dla ludności dużych miast. Nikt nie miał wątpliwości, że to one staną się podstawowym celem nuklearnego ataku Zachodu. Miało to zresztą swoje uzasadnienie. „Według ostatnich obliczeń [1966 r. – dop. autora] w naszym kraju 90% przemysłu skupia się w miastach i osiedlach typu miejskiego, w tym 75% tylko w miastach zajmujących zaledwie 1% powierzchni terytorium kraju”.

Całe społeczeństwo zwiedza wystawę TOPL! (ze zbiorów Biblioteki Narodowej, sygn. DŻS IX 1)

Zapewnienie całkowitej ochrony ludności miejskiej było niemożliwe, czego zresztą nie kryto przed czytelnikami. Budowa nowoczesnych schronów żelbetowych mieszczących wszystkich mieszkańców i pracowników fabryk była zbyt droga, a poza tym w wypadku nieuniknionego użycia broni wodorowej dużej mocy takie schrony mogły po prostu zostać rozbite. Odpowiedzią na zagrożenie była więc ewakuacja większości mieszkańców miast poza ich obszar.

Przeprowadzenie skutecznego rozśrodkowania ludności stało się czymś na kształt „świętego Graala” obrony cywilnej. Ot, jednym ruchem wyprowadzano gros ludności cywilnej spod uderzenia nuklearnego w miejsca bezpieczne, gdzie (pamiętamy o ekonomii atomowej!) skutki detonacji będą odczuwalne w niewielki sposób, rozwiązując tym samym problem kosztownej budowy schronów przeciwatomowych we wsiach i miasteczkach. Skoro tam bomby nie spadną, to po co je budować i ponosić nie tylko koszty związane z ich wznoszeniem, ale także z niezbędną konserwacją i przeglądami?

Idea powszechnej i masowej ewakuacji wyglądała bardzo kusząco – na papierze. Kiedy jednak zastanowić się nad jej aspektami praktycznymi, da się jednak zauważyć kilka dosyć istotnych luk organizacyjnych, czyniących z owego cudownego środka marnej jakości placebo.

Uciec… ale dokąd?

W przygotowaniach terenowej obrony przeciwlotniczej […] ewakuacja niektórych grup ludności z większych miast i ośrodków przemysłowych, uznana została jako jeden z głównych środków, zapewniających zmniejszenie strat wśród ludności cywilnej.

W skład owych „niektórych” grup wchodziły przede wszystkim osoby zbędne z punktu widzenia wysiłku wojennego, czyli dzieci, starcy i osoby niezdolne do pracy. Z czasem do puli osób przeznaczonych do takiego zabezpieczenia włączono również samych robotników, z tym że podlegali oni czemuś na kształt ewakuacji rotacyjnej; po zakończeniu zmiany mieli być wywożeni poza obszar zagrożony atakiem, a następnie transportowani z powrotem do miejsca pracy. Osoby, których przebywanie w mieście było niezbędne z punktu widzenia podtrzymania produkcji czy funkcjonowania państwa, miały mieć zapewnione miejsce w odpowiednich schronach.

Kryj się! Rysunek ze wschodnioniemieckiej broszury dotyczącej obrony cywilnej w czasie wojny atomowej z końca lat 50. (z archiwum CIA)

Przeglądając dostępną literaturę, warto także zwrócić uwagę na rosnące odległości, poza którymi miała zaczynać się owa mityczna strefa względnego bezpieczeństwa. O ile w latach 60. było to minimum 30 kilometrów, to w latach 70. mówiło się już o odległościach „do 70 kilometrów”. Równocześnie zakładano, że część ewakuowanych pokona tę drogę pieszo, a kolumny uciekinierów mogą znajdować się w drodze jeszcze w momencie rozpoczęcia ataku nuklearnego.

O wiele bardziej problematycznym zagadnieniem było odpowiednie zakwaterowanie ewakuowanych już po przybyciu na miejsce docelowe. Miejscowa ludność miała przecież swoje obowiązki z zakresu obrony cywilnej i musiała troszczyć się nie tylko o siebie samą, ale także (w wypadku wsi) o zwierzęta i zgromadzone płody rolne. Oznaczało to konieczność urządzania pomieszczeń izolowanych dla zwierząt (uszczelnienie obory czy stajni), zabezpieczenia zapasów paszy przed opadem radioaktywnym (mogącym rozciągać się na setki czy tysiące km od miejsca detonacji), zapewnienia bezpiecznego i wydajnego źródła wody pitnej etc.

Rozmieszczenie ważniejszych schronów plot w Polsce (z raportu CIA na temat obrony cywilnej w Polsce, wrzesień 1960 r.)

Czy ci sami ludzie znaleźliby czas na odpowiednie przygotowanie i zabezpieczenie „domów wypoczynkowych, szkół, internatów itp.”, mających stanowić schronienie dla ludności miast? Budowę odpowiednich ukryć i schronów? Zgromadzenie zapasów żywności i leków na cały okres stałego przebywania w odpowiednio zabezpieczonym miejscu, mający trwać od 7 do 14 dni? Należy, moim zdaniem, podać to w wątpliwość.

Jest jednak jedna rzecz zarysowana jeszcze bardziej wątpliwie od kwestii rozśrodkowania i zabezpieczenia ludności miejskiej. Tą sprawą jest sprzątanie po bombie.

Dezaktywacja terenu i budynków

Sytuacja panująca na terenie kraju po ataku bronią jądrową była jedną wielką niewiadomą. Zbyt wiele zależało tu od strony przeciwnej – celów ataku, rodzajów i liczby użytych głowic, w końcu samego momentu rozpoczęcia uderzenia. Nie wiadomo było też, jaki procent improwizowanych ukryć i schronów oprze się podmuchowi i pożarom powstałym na skutek detonacji. Coś trzeba było jednak powiedzieć społeczeństwu i dokładnie to zrobiono. Problem w tym, że owe „coś” nie za bardzo dało się zastosować w praktyce.

Wnętrze piwnicznego schronu na rysunku z sowieckiej broszury z lat 50. (z archiwum CIA)

Pozwolę sobie pominąć tu tak światłe pomysły, jak czyszczenie ubrań z radioaktywnego pyłu przez trzepanie ich na świeżym powietrzu. O wiele ciekawsze będzie skupienie się na czymś, z czym może utożsamiać się praktycznie każdy młodociany czy dorosły mieszkaniec i mieszkanka kraju – sprzątanie mieszkania.

Według fachowej literatury z okresu PRL podstawowym sposobem na czyszczenie mebli i ścian z pyłu radioaktywnego, który wleciał do mieszkania np. na skutek wybicia szyb, było użycie odkurzacza, przemycie wodą (ew. wodą z mydłem) i wytarcie wszystkiego do sucha. Same szmatki (wraz z pyłem z odkurzacza) należało następnie zakopać w dołku o głębokości co najmniej 50 centymetrów.

Pomijając tu już samą skuteczność owych zabiegów, wypada zauważyć, że generowałyby one całą masę odpadów radioaktywnych. Wystarczy sobie wyobrazić, ile szmat trzeba zużyć do wyczyszczenia pojedynczego mieszkania, a co dopiero całego bloku z wielkiej płyty, uwzględniając przy tym części wspólne. Płyny używane do „dezaktywacji” również należało zutylizować w sposób opisywany jako bezpieczny, czyli wlać do tak zwanych „dołów chłonnych”. Przewidywano zużycie od 2,5 do 3 litrów na 1 metr kwadratowy czyszczonej powierzchni.

Wejście do schronu przeciwlotniczego z dwoma przedsionkami (z archiwum CIA)

Większe wyzwanie stanowiła „dezaktywacja” dróg gruntowych czy parków. W tym wypadku można było posunąć się nawet do zdjęcia wierzchniej warstwy (do 7 cm) gleby. Całą skażoną ziemię trzeba było następnie zakopać w bezpiecznym miejscu oddalonym od ludzi, choć trudno wyobrazić sobie skalę takiego przedsięwzięcia choćby w odniesieniu do warszawskich Łazienek.

Największym problemem było jednak promieniotwórcze skażenie pól uprawnych. Zebranie i wywiezienie górnej warstwy ziemi nie wchodziło w grę, pozostało więc intensywne nawożenie i przeoranie przed siewem ziemi „na taką głębokość, do której nie sięgałby system korzeniowy roślin”.


Start rakiety balistycznej z pokładu zanurzonego okrętu podwodnego (fot. National Museum of the U.S. Navy, domena publiczna)

Podsumowanie

W jednej z książek wydanych w PRL znajdujemy dość mroczny, acz realistyczny fragment: „Szerokie zastosowanie środków masowego rażenia w ramach wojny «spazmatycznej» spowodowałoby absolutne zniszczenie większości miast i zagładę ludności cywilnej”. Warto w tym momencie sięgnąć po dokument ONZ z 1980 roku, pełen niepokojących i dających do myślenia cytatów takich jak ten:

Łączna siła obecnie istniejących arsenałów nuklearnych może być równa około milionowi bomb zrzuconych na Hiroszimę, np. ok. 13 000 milionów ton TNT. Często podkreśla się, że jest to odpowiednik ponad trzech ton na każdego mężczyznę, kobietę i dziecko na Ziemi.

Biorąc pod uwagę wszystkie powyższe fakty i rozważania, odpowiedź na pytanie postawione we wprowadzeniu niniejszej pracy może być tylko jedna. Przygotowanie się na masowe użycie broni atomowej jest niemożliwe, wbrew temu, co wmawiają nam różne filmy czy gry. Nagłe atomowe ocieplenie zimnej wojny przyniosłoby zagładę całej ludzkości – być może rozciągniętą w czasie przez nielicznych szczęściarzy w głębokich i dobrze zaopatrzonych schronach, lecz nieuchronną.

Bibliografia

  • Lucjan Bukalski, Rozmawiamy o broni masowego rażenia, Liga Obrony Kraju – Zarząd Główny, Gdańsk 1967.
  • William Burr, S. Cold War Nuclear Target Lists Declassified for the first time, [w:] The National Security Archive, 22 grudnia 2015 [dostęp: 4 stycznia 2021], <https://nsarchive2.gwu.edu/nukevault/ebb538-Cold-War-Nuclear-Target-List-Declassified-First-Ever/>.
  • Aleksander Cesarski, Wiadomości o obronie przeciwlotniczej i przeciwatomowej, Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, Warszawa 1961.
  • Józef Chęciński, Ochrona ludności we współczesnej wojnie, Wyd. MON, Warszawa 1978.
  • Co należy wiedzieć o obronie przeciwatomowej, Warszawa 1961.
  • General and complete disarmament. Comprehensive study on nuclear weapons. Report of the Secretary-General, United States General Assembly, 12 September 1980.
  • Krótka historia Obrony Cywilnej PRL, [w:] blog Strefa, 14 października 2018 [dostęp: 4 stycznia 2021], <http://blog-strefa.blogspot.com/2018/10/krotka-historia-obrony-cywilnej-prl.html>.
  • Podręcznik instruktora obrony przeciwlotniczej i przeciwatomowej, Komenda Główna Terenowej Obrony Przeciwlotniczej, Warszawa 1960.
  • Max Roser, Mohamed Nagdy, Nuclear weapons, „Our World in Data”, 2013, [dostęp: 4 stycznia 2021], <https://ourworldindata.org/nuclear-weapons>.
  • SM 129-56 SAC. Atomic weapons requirements study for 1959, 15 June 1956.
  • Marian Szczęśniak, Harcerz w służbie terenowej obrony przeciwlotniczej, TOPL, Warszawa 1960.
  • Techniczne zasady przygotowania ukryć przed opadem promieniotwórczym, Wyd. MON, Warszawa 1969.
  • Walczyna, T. Sulowski, Co każdy obywatel wiedzieć powinien o terenowej obronie przeciwlotniczej, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej za zleceniem Zarządy Głównego Ligi Przyjaciół Żołnierza, Warszawa 1952.
  • Ł. Wasilewski, Ochrona zwierząt gospodarskich przed bronią masowego rażenia, Państwowe Wydawnictwo Rolnicze i Leśne, Warszawa 1975.
  • Jerzy Zakrzewski, Miasto w wojnie jądrowej, Wyd. MON, Warszawa 1966.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!