Gdy w 1918 roku upadły Austro-Węgry, oficerowie Polacy stacjonującego na froncie włoskim 20. Pułku Piechoty c.k. armii opanowali jednostkę, a następnie doprowadzili ją z bronią i sprzętem do odradzającej się Polski.

20. Galicyjski Pułk Piechoty armii austro-węgierskiej miał w dużej mierze charakter polski. 86% jego żołnierzy było Polakami, bo jednostka brała poborowych głównie z powiatów sądeckiego, limanowskiego, gorlickiego i nowotarskiego. Stąd nazywana była przez austriackich dowódców „die Góralen”. „Góralszczyzna […] dominowała, zwłaszcza, że i rezerwowych oficerów, a i sporo zawodowych rekrutowało się spośród górali” – pisał służący w niej Stanisław Kawczak z Nowego Sącza. Tzw. językiem pułkowym był polski, a w czasie pokoju pułk stacjonował w Krakowie i Nowym Sączu. Jednostka miała w c.k. armii opinię dobrej i bitnej.

Austriackie koszary w Nowym Sączu, ok. 1900 r.

Opanować dywizję!

Od listopada 1916 roku w pułku funkcjonowała luźna konspiracja antyaustriacka, stworzona przez grupę oficerów rezerwy. Jej celem było podtrzymywanie wśród żołnierzy ducha narodowego oraz nawiązanie kontaktów z innymi „polskimi” jednostkami c.k. 12. Dywizji Piechoty (56. Pułkiem Piechoty z Wadowic i 57. Pułkiem Piechoty z Tarnowa). Konspiracja uległa wzmocnieniu, gdy jesienią 1917 roku do 20. Pułku, przebywającego już wtedy na froncie włoskim nad Piawą, skierowano żołnierzy Legionów Polskich, którzy podczas kryzysu przysięgowego odmówili ślubowania na wierność cesarzom Niemiec i Austrii. Legioniści zaangażowali się w spisek i wnieśli do niego nową energię.

Praca konspiracyjna, do której wciągnięto część podoficerów, polegała na uświadamianiu żołnierzy, podtrzymywaniu w nich polskiego ducha i przygotowywaniu do przyszłego wystąpienia przeciw austriackiemu dowództwu. Ważne też było budowanie zaufania do oficerów-Polaków, co w przyszłości miało zaowocować utrzymaniem dyscypliny w opanowanym już pułku. Konspiracyjna organizacja otrzymała nazwę „Wolność”, a jej dowódcą w 12. Dywizji został zawodowy oficer 20. PP kpt. Jerzy Dobrodzicki.

Spiskowcy rozpatrywali kilka wariantów działania. Jednym z nich miało być opanowanie w stosownej chwili 12. Dywizji Piechoty, a następnie ogłoszenie jej oddziałem Wojska Polskiego i powrót do kraju z bronią w ręku. Inny wariant przewidywał nawiązanie kontaktu z Włochami i przejście na drugą stronę frontu. Jeszcze inny zakładał dezorganizację 12. Dywizji przez namawianie żołnierzy do dezercji i wysyłanie oficerów-Polaków pod rozmaitymi pretekstami do kraju.

Włoskie stanowisko karabinu maszynowego w czasie walk nad rzeką Piawą (fot. esercito.difesa.it, CC BY 2.5)

Polacy zatrzymują ofensywę

Dowództwo jednostki zdawało sobie sprawę, że w pułku odbywa się jakaś podziemna robota i starało się jej przeciwdziałać. Komendant płk Friedrich Richter spotykał się z oficerami-Polakami i przemawiał im do rozsądku, apelując do honoru i poczucia lojalności wobec cesarza.

Sięgnięto też po bardziej stanowcze środki: w lutym pułk wycofano z frontu i po dochodzeniu usunięto wielu politycznie podejrzanych oficerów. W marcu zaś wydzielono legionistów i odesłano do węgierskiego 48. Pułku Piechoty, a potem do rezerwy. Po takiej czystce oddział skierowano z powrotem na front.

W czerwcu 1918 roku 20. Pułk wziął udział w ostatniej ofensywie austriackiej przeciw Włochom. Polscy konspiratorzy uradzili, by oszczędzać żołnierzy i nie angażować się zbytnio w walkę. Dlatego po dwóch dniach natarcia kpt. Dobrodzicki wydał tajny rozkaz, by wstrzymać ataki. Oddziały z pierwszej linii zameldowały do dowództwa, że „silny opór Włochów uniemożliwia dalsze posuwanie się naprzód”. W ten sposób natarcie na odcinku dywizji stanęło.

Jerzy Dobrodzicki już jako generał brygady WP w latach 30. XX wieku (fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. 3/1/0/7/59/1)

Włosi nie chcą Polaków

Po ustaniu ataków dwa polskie pułki 12. Dywizji – 20. nowosądecki i 56. wadowicki – nadal trzymane były w pierwszej linii, a to narażało je na ciągłe straty. W takiej sytuacji na poważnie zaczęto rozpatrywać wariant przejścia na włoską stronę frontu. Niestety, mimo podejmowanych prób nawiązania kontaktu Włosi nie odpowiedzieli i kontynuowali zaciekłe ostrzeliwanie polskich pozycji.

Dzięki doniesieniom wywiadu austriackie dowództwo wiedziało o roli Polaków w zatrzymaniu czerwcowego natarcia i przeprowadziło kolejne działania, by sparaliżować konspirację. Kilkunastu oficerów odesłano do kraju (m.in. kpt. Jerzego Dobrodzickiego), niepewne kompanie wycofano na tyły i skierowano do forsownych ćwiczeń lub prac fortyfikacyjnych, a cały pułk przesunięto na trzy tygodnie do rezerwy.

Latem 1918 roku jednostka wróciła na front, a pozostali w szeregach członkowie spisku na nowo podjęli konspiracyjną robotę. Na jej czele stanął por. Wawrzyniec Typrowicz, pomagali mu młodsi oficerowie, zastępcy oficerów (kadeci) oraz wyróżniający się podoficerowie. Pod koniec września zaangażowanych było około 80 osób. Utrzymywano kontakt z oddziałami pułku na tyłach i w Galicji, prowadzono też kontrwywiad kierowany przez przydzielonego do cenzury pułkowej chor. Antoniego Reinera oraz lekarza por. Stanisława Typrowicza.

W chaosie odwrotu

Czas działania dla członków organizacji „Wolność” nadszedł pod koniec października 1918 roku, wraz z załamaniem się austriackiego frontu nad Piawą. 29 października 12. Dywizja Piechoty rozpoczęła odwrót. Na cofających się Austriaków uderzyli Włosi, a większość c.k. oddziałów poszła w rozsypkę. Pojawiły się chaos i panika. Resztki pułków i dywizji przemieszana z taborami i artylerią wycofywała się bezładnie na północny wschód.

Austriaccy jeńcy wojenni wzięci do niewoli nad rzeką Piawą

12. Dywizja cofała się mimo to w porządku jako ostatnia, a w jej składzie szedł sądecki pułk, który dzięki dyscyplinie narzuconej żołnierzom przez spiskowców maszerował we wzorowej dyscyplinie osłaniając odwrót. W ten sposób pułk dotarł na terytorium Słowenii. Tam dowodzący taborami por. Wawrzyniec Typrowicz postanowił wypowiedzieć posłuszeństwo austriackiemu dowództwu. Tak opisywał to po latach:

Zarządziłem zbiórkę podległych mi oddziałów i zakomunikowałem, że Austro-Węgry się rozpadły, że każda narodowość posiadać będzie własne państwo, że rozkazuję przypięcie kokardek w barwach narodowych w miejsce tzw. bączków. Zrzekłem się też dowództwa nad żołnierzami innych narodowości.

Mundur kapitana 20. Pułku Piechoty w mundurze służbowym (rys. Steinbeisser, CC0 1.0)

Z Typrowiczem współdziałał jego zastępca, chor. Stanisław Mężyk, który wykazał się zaangażowaniem i pomysłowością. Oddajmy mu głos:

Postanowiliśmy sformować oddział polski i załadować wozy najcenniejszym materiałem wojennym oraz wysłać emisariuszy po pułkach celem wywołania fermentu. W magazynach austriackich przygotowanych na kampanię zimową zaopatrzyliśmy się w żywność, broń, amunicję […].

Udałem się do pułku celem powiadomienia oficerów-Polaków o naszym ruchu. Niestety, znaleźli się tacy, co nasze wysiłki Niemcom i Czechom zdradzili. Płk Richter zarządził wszelkie środki ostrożności, posuwając się nawet do odebrania dowództwa kompanii oficerom-Polakom, na których liczyliśmy najwięcej, a mnie Czesi, por. Basny i chor. Snizek, chcieli aresztować, ale po wymianie strzałów z goniącym mnie patrolem uciekłem do por. Typrowicza, meldując mu o wszystkim.

Płk Richter oddaje się pod opiekę

Wystąpienie Typrowicza i Mężyka było trochę przedwczesne, bo tabory były oddzielone od pułku, idącego daleko w straży tylnej dywizji. Mało brakowało, a bunt zostałby stłumiony, bo płk Richter rozkazał zaatakować tabory i aresztować przywódców. Na szczęście został przekonany przez adiutanta pułku, kpt. Eduarda Safarika, że po aresztowaniu oficerów-Polaków zbolszewizowani żołnierze mogą wymordować dowództwo. Lepiej więc tolerować zbuntowany ale utrzymujący karność pododdział niż narazić się na niebezpieczeństwo i śmierć. Tym bardziej, że w innych jednostkach cofającej się wokół armii austro-węgierskiej żołnierze rzeczywiście występowali przeciw oficerom.

W ten sposób Typrowicz zachował dowództwo taborów, a 7 listopada połączył się z resztą pułku. Po odbytej wtedy naradzie spiskowcy postanowili nadal uznawać zwierzchność płk. Richtera. Przemawiała za tym ogólna sytuacja: chaos odwrotu, włoskie ataki oraz fakt, że ciągle maszerowano wśród lojalnej wobec c.k. dowództwa węgierskiej 33. Dywizji Piechoty. Jednak nastroje wśród żołnierzy były tak bojowe, że już trzy dni później konspiratorzy zdecydowali się na otwarty bunt.

10 listopada zgromadzenie oficerskie pozbawiło dowództwa Friedricha Richtera. Tak opisał to chor. Ferdynand Pawłowski:

Polacy, stanowiący prawie całą załogę żołnierską i znaczną przewagę oficerską (najniższych stopni), zażądali od komendanta pułku przelania komendy na najstarszego oficera-Polaka. […] Komendant po pewnych oporach musiał się na to zgodzić. Najciężej było z dwoma komendantami baonów, zacietrzewionymi Czechami, którzy długo się opierali, ale ostatecznie musieli ulec, zagrożeni aresztowaniem.

Richter ustąpił i wraz z innymi oficerami-Niemcami oddał się pod opiekę nowego dowództwa. Komendantem pułku wybrano najstarszego stopniem Polaka, por. Stanisława Plapperta, a jego zastępcą został por. Wawrzyniec Typrowicz. Żołnierze innych narodowości odeszli z pułku. Informację o przewrocie polscy szeregowi przyjęli z entuzjazmem. Czekali na ten moment i nie ulegli dezorganizacji, która dotknęła inne pułki cofającej się armii. Jeden z uczestników relacjonował:

Utrzymywanie dyscypliny w czasie odwrotu było niezbędne ze względu na zupełnie rozprężenie frontu, na konieczność aprowizacji i obronę przed Włochami. Zapał oficerów i żołnierzy, iż są już Wojskiem Polskim, dodawał im sił i otuchy. Był to jak gdyby marsz Legionów Dąbrowskiego z ziemi włoskiej do polskiej przy brzmieniu […] pieśni „Jeszcze Polska nie zginęła”.

Włoscy i brytyjscy żołnierze mijają działa porzucone wojska austro-węgierskie, 2 listopada 1918 r. (fot. J.W. Brunell, ze zbiorów Imperial War Museum, nr inw. Q 25968)

C.k. dezerterzy

W ciągu 16 dni pułk pokonał około 160 km znad Piawy do Brezovicy idąc w straży tylnej 12. Dywizji. Por. Kazimierz Duch opisywał:

Ciężki marsz pieszy w warunkach wprost strasznych, gdyż odbywał się wśród bezładnej masy znajdującej się w dzikim odwrocie, wśród której groźbą bagnetu i karabinów maszynowych trzeba było torować sobie drogę. Jedynie wpływowi moralnemu oficerów należy przypisać, że wszystko odbyło się w zupełnym porządku, a cała robota polegała na tym, aby doprowadzić pułk do ojczyzny, uważając, aby żaden oddział nie został zapomniany i wzięty do niewoli albo wmieszany między inne związki taktyczne. Udało się to mimo ograniczonej łączności. Tylko nieznaczna ilość maruderów dostała się do niewoli.

Pułk maszerował przez Santo Stino di Livenza, Sagittarie, Portogruaro, Latisanę, Palmanovę i Montefalcone. Po dotarciu do Słowenii szedł dalej przez Ajdovščinę, Vipavę, Rakek do Brezovicy. W Słowenii sytuacja nieco się skomplikowała, bo władze świeżo powstałego Państwa Słoweńców, Chorwatów i Serbów nakazały rozbrojenie cofających się oddziałów oraz odebranie im wojskowego sprzętu.

Na szczęście przedstawiciele polskiej Komendy Placu w Lublanie uzyskali zgodę rządu na nierozbrajanie polskich pułków (13. krakowskiego, 20. sądeckiego, 56. wadowickiego, 57. tarnowskiego) i przepuszczenie ich w drodze do kraju razem ze sprzętem. Komenda rozesłała do pułków oficerów z tą wiadomością i nakazem dalszego utrzymywania karności wśród żołnierzy. Sądecki pułk odnalazł por. Leon Bulowski, który tak opisał to spotkanie:

Pułk biwakował w górskiej dolinie i przy setkach ognisk grzeli się żołnierze. Gdym dojechał do pierwszego batalionu (karabiny maszynowe) i żołnierze zobaczyli na samochodzie i mojej czapce polskiego orła, rzucili menaż i otoczyli samochód. Przemówiłem krótko: wojna z Ukrainą o wschodnią Galicję i Lwów, który się broni, wojna z bolszewikami. Ojczyzna czeka na was, jak na zbawienie. Niech żyje niepodległa i wielka Rzeczpospolita Polska. Wiwaty nie ustawały i, podchwycone przez inne oddziały, leciały od jednego do drugiego. Gdym wyszedł z dowództwa pułku, już wszędzie grały guśle i harmonijki, żołnierze tańczyli i śpiewali, zdawało się, że to uroczysty wieczór po jakiej zwycięskiej kampanii.

Gdy 20. pułk przedzierał się do Polski, we Lwowie trwały walki z Ukraińcami. Na ilustracji obraz Wojciecha Kossaka „Orleta – obrona cmentarza” (ze zbiorów Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie)

Z ziemi włoskiej do Polski

13 listopada polskie dowództwo dokonało przeformowania pułku w dwa bataliony liczące łącznie około 1200 ludzi (jedna czwarta normalnego stanu jednostki). Następnie na stacji kolejowej w Brezovicy pod Lublaną pułk zajął pociąg i załadował się do niego. Przygotowano też prowiant na drogę. Por. Plappert wspominał:

Żywność na 10 dni przygotował skrzętnie por. Typrowicz, piekąc chleb przez całą noc w zarekwirowanych piekarniach polowych. Imponujący był wygląd tego ruchomego składu produktów żywnościowych, a wywoływał wśród innych, na ogół głodujących oddziałów, wielkie zainteresowanie, toteż strzegliśmy go jak w oka w głowie.

Podczas gdy 20 pułk usiłował wrócić do Polski, monarchia Austro-Węgierska rozpadała się jak domek z kart. Na zdjęciu proklamacja powstania powstania Państwa Słoweńców, Chorwatów i Serbów, które miało się wkrótce połączyć z Serbią i Czarnogórą; Lublana, 29 października 1918 r. (fot. Fran Grabjec, domena publiczna)

Prócz jedzenia zabrano 110 koni, 36 karabinów maszynowych, dwa działa, kuchnie polowe, sprzęt telegraficzny i telefoniczny oraz amunicję. Do pociągu pozwolono wsiąść także byłemu dowódcy pułku Friedrichowi Richterowi z jego sztabem. Oddano mu do dyspozycji po jednym wagonie osobowym i towarowym na kuchnię oraz ordynansów.

14 listopada 1918 roku o godz. 21 pociąg wyruszył z Brezovicy w kierunku na Lublanę, Graz, Wiedeń, Bratysławę i Bogumin. Podróż nie była łatwa. W powojennym chaosie zewsząd czyhało jakieś niebezpieczeństwo. Na każdej stacji transportowi groziło zatrzymanie i rozbrojenie, trzeba było też pilnować żołnierzy, żeby nie wysiadali, nie oddalali się od pociągu i nie wszczynali awantur.

Pierwszy raz transportowi zagroziło rozbrojenie na granicy z Austrią. Chciano tam skonfiskować pułkowi zapasy żywności, ale zdecydowanie wystąpienie żołnierzy uniemożliwiło rekwizycję. Drugi taki incydent wydarzył się w austriackim Grazu, ale Polacy oświadczyli, że będą się bronić. Ta zdecydowana postawa spodobała się komendantowi miasta, płk. Mittergererowi, który był, jak się okazało, dawnym oficerem 20. Pułku. Komendant nie robił więcej trudności i kazał przepuścić skład.

Trzeci raz pociąg zatrzymano na stacji Wiedeń-Matzleinsdorf i kazano wyładować cały transport. W takiej sytuacji dowództwo rozkazało wystawić karabiny maszynowe na dachy oraz w drzwi i okna, a następnie oddać parę strzałów. Miało to uzmysłowić Austriakom, że rozbrojenie pociągu nie przyjdzie łatwo. Ostatecznie okupiono się kilkoma sztukami wiezionego bydła i kilkoma workami mąki. Komenda dworca dostarczyła nową lokomotywę, do której dla bezpieczeństwa wsadzono podoficera z wartownikiem.

Hala biletowa wiedeńskiego Dworca Południowego, ok. 1900 r. (fot. domena publiczna)

Podobnie było na kolejnych wiedeńskich stacjach kolejowych. Na Dworcu Południowym dowódca straży porządkowej transportu chor. Stanisław Mężyk starł się z austriackim oddziałem. „Po krótkiej utarczce z dowódcą kompanii wskazałem na wagon naszego transportu, z którego po rozsunięciu drzwi ukazały się wyloty luf ckm i kilku miotaczy granatów. Skutek był piorunujący. Dowódca zarządził odmarsz kompanii z dworca” – wspominał Mężyk.

Z kolei na Dworcu Północnym przedstawiciel rządu Austrii oświadczył Polakom, że skład zostanie poddany rewizji, a sprzęt wojskowy skonfiskowany. W takiej sytuacji chor. Mężyk po naradzie z por. Plappertem i Typrowiczem sfingował bunt żołnierski. Ze swoimi ludźmi trzymającymi granaty w rękach wdarł się na dworzec, krzycząc że to rewolucja. Wybuchła panika, a urzędnik rządowy kazał natychmiast przepuścić pociąg.

W Boguminie na granicy z Polską skład chcieli zatrzymać i ograbić Czesi. Nie wdając się w dyskusje otworzono ogień z karabinów maszynowych, przestawiono zwrotnicę i ruszono dalej.

Z końmi przez pół Europy

17 listopada 1918 roku skład dojechał do granicy Polski, a dwa dni później był owacyjnie witany na dworcu w Nowym Sączu. Pułk dotarł do swojego garnizonu w zmniejszonym składzie, bo żołnierze z tarnowskiego, grybowskiego czy sądeckiego wyskakiwali po drodze z wolno jadącego pociągu i po prostu wracali do domów.

W Sączu doszło do połączenia oddziału, który wrócił z frontu włoskiego z batalionem z Tarnowa i miejscową Milicją Wojskową. W ten sposób powstał 20. Pułk Piechoty WP, przemianowany 1 grudnia 1918 roku na 1. Pułk Strzelców Podhalańskich. Tak zakończyła się epopeja sądeckiego pułku, który jako zwarta jednostka, z bronią i sprzętem, nie dając się rozbroić ani ograbić, pokonał ponad 1100 km pieszo i pociągiem, docierając szczęśliwie do rodzimego garnizonu.

Prezydent RP Ignacy Mościcki na uroczystości poświęcenia sztandaru 1 Pułku Strzelców Podhalańskich, październik 1928 r. (fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. 3/1/0/2/1560/9)

Dopiszmy do tej opowieści jeszcze epilog. Gdy w słoweńskiej Brezovicy pułk ładował się do pociągu, kłopotem stało się ponad 200 koni i wozy taborowe, z których nie chciano rezygnować. Zgłosił się wtedy ppor. Józef Kwaśniak, który zadeklarował, że dobierze sobie znających się na koniach podoficerów i żołnierzy, a następnie spróbuje doprowadzić oddział do Galicji. Tak też się stało, grupa przejechała przez sporą część Europy i 10 grudnia 1918 roku stawiła się w stacji zbornej koni w Wieliczce. Szkoda, że nie znamy szczegółów tej przeprawy, być może jeszcze bardziej ciekawej, pełnej przygód i niebezpieczeństw niż kolejowa podróż pułku.

Bibliografia

  • Tytus Filipowicz, Z ziemi włoskiej do Polski, „Bellona”, t. 16, z. 1, Warszawa 1924.
  • Jerzy Giza, Organizacja „Wolność” 1918. Polska konspiracja niepodległościowa w cesarsko-królewskiej armii podczas I wojny światowej i losy jej bohaterów, [Pracownia Projektowa Ewa Wolska], Kraków 2011.
  • Tenże, Organizacja „Wolność” – konspiracja i kombatanctwo, „Sowiniec”, 2013, nr 43.
  • Stanisław Kawczak, Milknące echa, TW „Bluszcz”, Warszawa 1938.
  • Ferdynand Pawłowski, Wspomnienia legionowe, Księgarnia Akademicka, Kraków 1994.
  • Jan Snopko, Legioniści polscy na froncie włoskim w latach 1917–1918, „Przegląd Historyczno-Wojskowy”, t. 12, Warszawa 2011.

3 KOMENTARZE

  1. Witaj Kolego, kilka lat temu skończyłem kronikę krynicką, w której podałem info o działaniach wojennych w tamtej okolicy. Zbiegiem okoliczności jesteśmy po UJ, po „Dzienniku” i mamy wspólne zainteresowania. Chętnie nawiążę bliższy kontakt. W moim komputerze znalazłoby się coś dla Was. Pozdrawiam.

  2. przeczytałam z ogomnym zainteresowaniem. moj dziadek walczył na froncie południowym w armii austriackiej. tyle wiem, że na pewno zajmował się końmi i był wzięty do niewoli, co ponoć sobie bardzo chwalił i często o tym opowiadał. pochodził w Piwnicznej, więc mógł wyruszać na front z Nowego Sącza; tylko jak to sprawdzić?
    (rownież absolwentka UJ). pozdrawiam

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!