Efektownie namalowane i zaaranżowane wielkie obrazy przenosiły widzów w inną rzeczywistość. Przez ponad 100 lat cieszyły się zadziwiającą dziś popularnością – oglądały je miliony ludzi. Ich kres przyniosło pojawienie się ruchomych obrazków, czyli kina. Zniszczyło je to, czym same próbowały być.

Trudno w to uwierzyć, ale pierwsze panoramy pojawiły się w europejskim malarstwie dopiero pod koniec XVIII wieku. Wynalezienie obrazu tego typu i jego opatentowanie przypisuje się Irlandczykowi Robertowi Barkerowi. Był on mało znanym malarzem, który pewnego dnia wpadł na pomysł namalowania widoku miasta Edynburga obejmującego prawie cały horyzont. W 1787 roku stworzył duży półokrągły obraz pod tytułem „Widok Edynburga widziany ze wzgórza Carlton Hill”.

Dzieło spotkało się z zainteresowaniem, a Barker opatentował swój pomysł. „Widok…” pokazywany był w Londynie, a potem we Francji i wszędzie wywoływał poruszenie. Obraz zyskał nawet stosowną nazwę: panorama, od greckich słów pan – cały, wszystko, i horama – widok. Tak zaczęła się kariera malarskich panoram, a podobne dzieła zaczęły powstawać w innych krajach.

W I połowie XIX wieku panoramy miały charakter wyłącznie pejzażowy. Przedstawiały widoki znanych miast europejskich (Londynu, Rzymu, Genewy, Berlina) lub egzotycznych (Jerozolimy, Teb, Aten, Konstantynopola), a także sceny krajobrazowe, np. piramidy czy flotę w porcie. Pierwsze obrazy tego typu były stosunkowo niewielkie, ich obwód wynosił do 60 m, a wysokość do 10 m. Malowano je temperami lub nawet akwarelami.

Po okresie dużego zainteresowania takimi obrazami ich popularność zaczęła wygasać. Wydawało się, że pięć minut tego malarstwa właśnie się kończy, ale twórcy zorientowali się, że panorama może przenosić nie tylko w inne miejsce, ale też w inny czas. Zaczęły więc powstawać panoramy historyczne ukazujące ważne wydarzenia z przeszłości.

W I połowie XIX wieku tworzono panoramy ukazujące niedawne wydarzenia, których uczestnicy jeszcze żyli, a ludzie mieli je jeszcze świeżo w pamięci, np. wojny napoleońskie lub wojny z Turcją z początku stulecia. Nic więc dziwnego, że malowidła te chciały zobaczyć na własne oczy prawdziwe tłumy. Namalowaną już w II poł. XIX wieku panoramę bitwy pod Sedanem z wojny francusko-pruskiej obejrzało 5 mln osób.

Malarska kultura popularna

Pojawienie się panoram historycznych przyniosło wielki wzrost zainteresowania takim malarstwem. Było to rzeczywiście zjawisko masowe. W każdym większym europejskim mieście znajdował się specjalny budynek zwany rotundą, w którym pokazywano panoramy; w niektórych miejscowościach powstały nawet dwa lub trzy takie przybytki.

Działały specjalne przedsiębiorstwa, które zajmowały się wytwarzaniem panoram, bo stało się to przedsięwzięciem bardzo dochodowym. Obliczono, że w II połowie XIX wieku w Europie krążyło kilkaset panoram, które odwiedzały kolejne miasta. Można tu posłużyć się porównaniem do kina: w rotundzie jak w kinie co jakiś czas zmieniał się repertuar – przywożono nową panoramę o innej tematyce.

Z czasem zjawisko uległo profesjonalizacji. Znormalizowano wielkość rotund, tak by pasowały do nich różne panoramy. Same malowidła otrzymały standardowe wymiary: maksymalnie 120 m obwodu i 15 m wysokości. Prezentację nowych obrazów zapowiadano afiszami przypominającymi późniejsze plakaty filmowe. Rozwinęła się też produkcja gadżetów związanych z obrazem: reprodukcji, pocztówek, składanych panoram w mniejszej skali itp. Panoramy stały się elementem kultury masowej, czymś na kształt dzisiejszego kina czy telewizji. Wstęp kosztował niewiele, zarabiano na masowej frekwencji.

Rotunda na Leicester Square w Londynie wybudowana do pokazywania prac Roberta Barkera. Budynek był przystosowany do pokazywania dwóch obrazów jednocześnie. Tutaj: widok ze wzgórza w pobliżu Edynburga (większa panorama) oraz widok na Londyn z brzegu Tamizy (ze zbiorów British Library, 56.i.12)

Moda na panoramy była tak wielka, że każde państwo europejskie chciało mieć własną narodową panoramę. Część z nich zachowało się do naszych czasów. Belgowie mają panoramę bitwy pod Waterloo, Czesi bitwy pod Lipanami, Rosjanie bitwy pod Borodino, a Austriacy bitwy pod Bergisel. W Polsce jest panorama bitwy racławickiej, na Węgrzech panorama osiedlenia się Madziarów na Nizinie Węgierskiej.

W XIX wieku panoramy historyczne i batalistyczne służyły wzmożeniu uczuć narodowych i wewnętrznej konsolidacji społeczeństw. Tak było np. w zjednoczonych Niemczech czy w Belgii, która zdobyła niepodległość w latach 30. tego stulecia. Liczne panoramy powstały po wojnie francusko-pruskiej, i to zarówno we Francji, jak i w Niemczech. Co ciekawe, w obu krajach powstały panoramy ukazujące te same wydarzenia – np. wspomnianą bitwę pod Sedanem – choć oczywiście z różnych punktów widzenia.

Przenieść się w inną rzeczywistość

Panoramy prezentowane były w specjalnie projektowanych rotundach, a ich wznoszenie odbywało się według określonych reguł. Początkowo były to zwykle tymczasowe, drewniane budynki o szkieletowej konstrukcji. Potem, gdy zorientowano się, że panoramy cieszą się wielką popularnością, do wyglądu rotund zaczęto przywiązywać większą wagę, w efekcie czego zaczęły one przypominać pałace sztuki. Ich projektowaniem zajmowali się nieraz znani architekci, a budowę realizowały wyspecjalizowane firmy, świadczące takie usługi w całej Europie.

Węgrzy w Kotlinie Panońskiej porywają Słowianki. Fragment panoramy „Przybycie Węgrów” autorstwa Árpáda Fesztyego, 1892–1894 r. (ze zbiorów parku historycznego w Ópusztaszer)

Rotundy musiały mieć odpowiednią budowę wewnętrzną. Widzowie za każdym razem wprowadzani byli długim, ciemnym i krętym korytarzem. Chodziło o to, by stracili orientację przestrzenną, a po wyjściu na platformę widokową zostali oślepieni światłem bijącym od obrazu. Płótno było bowiem specjalnie oświetlone promieniami przechodzącymi przez umieszczone pod kopułą świetliki i płócienne filtry. Światło musiało docierać do środka w odpowiedni sposób i nie było tam miejsca na przypadkowość.

W środku rotundy znajdowała się platforma widokowa ustawiona w odpowiedniej odległości od obrazu, który malowano przy wykorzystaniu tzw. perspektywy panoramicznej i należało go oglądać z określonego miejsca. Platformie nadawano często formę nawiązującą do tematyki dzieła: widzowie oglądali je np. z wieży zamku, bastionu fortu lub pokładu statku.

W pewnym momencie do panoram zaczęto dokładać tzw. sztuczny teren, czyli naturalną scenografię będącą przedłużeniem obrazu: przedmioty, zarośla, ukształtowanie terenu. Była ona tak dopasowana, że zacierała się granica między malowidłem a scenografią. Pojawili się artyści wyspecjalizowani w tworzeniu sztucznego terenu do panoram.

Fragment Panoramy racławickiej z widocznymi u dołu elementami scenografii (ze zbiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu)

Całość była starannie skomponowana, tak aby zrobić na widzu maksymalne wrażenie i wywołać uczucie przeniesienia się w inną rzeczywistość. Przywoływane tu już porównanie do kina nie jest bezpodstawne – panoramy były dla XIX-wiecznych widzów tym, czym jest panoramiczne kolorowe kino dla nas.

Biznes czy sztuka?

Stworzenie panoramy było wielkim przedsięwzięciem logistycznym. Przede wszystkim potrzebne było miejsce, w którym taki obraz można było namalować, a więc odpowiednia rotunda. Często wykorzystywano przerwę między ekspozycjami kolejnych panoram i wynajmowano rotundę do malowania.

Płótno, na którym powstawał obraz, nie mogło być przypadkowe. W produkcji takich materiałów wyspecjalizowała się wytwórnia Momena z Belgii, która miała swoisty monopol na całą Europę. Płótno musiało być specjalnie tkane z grubych włókien. Potem jego wielką powierzchnię gruntowano, czyli malowano na biało specjalnym podkładem. Dopiero na tym można było tworzyć właściwy obraz. Płótno transportowano zwinięte w postaci wielkiej beli. Na przykładzie „Panoramy Racławickiej” można określić, że był to ciężar od 3,5 do 4 ton. Namalowane już dzieło musiało swobodnie wisieć i nie doznawać naprężń ani odkształceń.

Z kolei dla ułatwienia transportu gotowej panoramy płótno dzielono niekiedy na mniejsze części zwane brytami. Na miejscu ekspozycji łączono je, zszywając. Inna sprawa, że ciągłe przewożenie i wystawianie w nowych miejscach było dla panoram zgubne. Ich zdejmowanie, zwijanie, transportowanie i ponowne rozwieszanie skutkowało uszkodzeniami. Zużycie i zniszczenie obrazu było jednym z czynników wpływających potem na decyzję o jego pocięciu. To dlatego historycznych panoram zachowało się w Europie niewiele, zaledwie dwanaście.

Tworzeniem panoram zajmowały się wyspecjalizowane firmy, a całe przedsięwzięcie miało w dużej mierze charakter komercyjny i miało przynosić pokaźne zyski. Przy pracy zatrudnienie znajdowało mnóstwo osób: malarze, ich pomocnicy, cieśle, transportowcy, modele, statyści itd. Do malowania zużywano tony rozmaitych farb i dziesiątki pędzli.

Od malowania bolą nogi

Dla samych malarzy było to ciężka praca fizyczna. Zwykle do namalowania formowano zespół liczący od kilku do kilkunastu twórców, którzy działali pod kierunkiem jednego lub dwóch bardziej doświadczonych malarzy. Dobierano też twórców specjalizujących się w konkretnych elementach, np. niebie, śniegu, militariach, koniach. Namalowanie panoramy zajmowało wiele miesięcy i było to poważne przedsięwzięcie.

Malowanie Panoramy Racławickiej: Jan Styka z paletą na rusztowaniu (fot. ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie, nr inw. DI 132967 MNW)

Malarze stali na drewnianych rusztowaniach, z których co pewien czas musieli schodzić, by dostać się na platformę widokową i ocenić, jak wyszło to, co przed chwilą namalowali. Nie bez powodu narzekali więc często, że najbardziej przy malowaniu bolą nogi. W krótkim zwykle czasie (inwestor nalegał, by dzieło jak najszybciej było gotowe i zaczęło zarabiać) musieli zamalowywać gigantyczne powierzchnie płótna.

Wkład w europejską modę na tego typu malarstwo mieli także Polacy. Pierwszą polską panoramą była wspomniana „Panorama Racławicka” namalowana pod kierunkiem Jana Styki i Wojciecha Kossaka w 1894 roku. Została bardzo dobrze przyjęta i cieszyła się dużą popularnością. Spory dochód, jaki przynosiła, oraz fala zainteresowania, jaką wzbudziła, skłoniły Stykę i Kossaka do malowania kolejnych takich dzieł.

Malowanie Panoramy Racławickiej: Wojciech Kossak stojący na podium w centrum rotundy (fot. ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie, nr inw. DI 132979 MNW)

W 1896 roku Wojciech Kossak ukończył panoramę przedstawiającą zimowe przejście armii Napoleona przez rzekę Berezynę. Do współpracy zaprosił Juliana Fałata, który specjalizował się w malowaniu śniegu. Panorama powstawała w rotundzie w Berlinie, która akurat chwilowo była wolna. Tam też ją po raz pierwszy zaprezentowano. W 1898 roku trafiła do Warszawy, do rotundy na ul. Karowej, próbowano ją też pokazywać w Krakowie. W 1907 roku została tam pocięta przez Kossaka na części.

Z kolei Styka namalował w lwowskiej rotundzie półpanoramę „Golgota” (na półokręgu). Miała ona bardzo ciekawe losy. Jej premiera odbyła się 8 lipca 1896 roku we Lwowie podczas Zjazdu Katolickiego. Potem była pokazywana w Warszawie, w Moskwie i w Kijowie. Zamierzano ją pokazać na Wystawie Światowej w St. Louis, więc popłynęła do Stanów Zjednoczonych, ale tam agent organizujący tournée okazał się oszustem i dzieło sprzedano za długi, choć Styka próbował je ratować.

Potem ślad po obrazie zaginął. Pojawił się dopiero w 1944 roku na rynku antykwarycznym i został kupiony przez amerykańskiego milionera Huberta Eatona, który w miejscowości Glendale pod Los Angeles stworzył cmentarz pod nazwą Memorial Park. Wybudował tam dla panoramy specjalny pawilon wystawienniczy, w którym „Golgota” pokazywana jest od 1951 roku do dziś.

Gubernator mówi: „nie!”

Styka chciał kontynuować temat religijny w panoramach. Zaplanował stworzenie tryptyku złożonego z „Golgoty”, „Męczeństwa chrześcijan w cyrku Nerona” i „Triumfu Kościoła w renesansie”. Namalował dwa pierwsze. „Męczeństwo chrześcijan” powstało na… odwrocie panoramy Włodzimierza Tetmajera i Wincentego Wodzinowskiego przedstawiającej widok Tatr. To dzieło nie cieszyło się dużą popularnością, więc udziałowcy, chcąc odzyskać choć część pieniędzy, zdecydowali się na sprzedanie płótna. W 1899 roku Styka zakupił jego połowę na materiał pod własny obraz.

Jan Styka, szkic do panoramy Golgota, 1896 r. (ze zbiorów Muzeum Narodowego w Szczecinie)

„Męczeństwo” cieszyło się ogromną popularnością i było bardzo wysoko oceniane. Potem pojechało do Rosji, gdzie zastał je wybuch I wojny światowej, a potem rewolucja. Nie bardzo wiadomo, co się z nim stało. Badacze panoram mają cały czas nadzieję, że może kiedyś gdzieś się odnajdzie, tak jak odnajdują się w Rosji fragmenty panoramy Wojciecha Kossaka „Bitwa pod piramidami”.

Ten ostatni obraz też ma ciekawą historię. Powstał niejako w zastępstwie innego zamierzonego przez Kossaka dzieła. Malarz chciał bowiem stworzyć panoramę bitwy pod Somosierrą. Udał się do Hiszpanii i wykonał szkice terenowe. Tu trzeba dodać, że twórcy panoram rzetelnie podchodzili do zadania. Zwykle jechali na miejsce wydarzeń i przeprowadzali studia terenowe, nieba, pejzażu, etnograficzne, bronioznawcze itd. Tak samo zrobił Kossak, który w 1900 roku udał się do Hiszpanii. Potem wynajął w Warszawie rotundę przy ul. Karowej i szykował się do malowania.

Wtedy jednak generał-gubernator warszawski Aleksander Imeretyński oświadczył, że nie zgadza się na tematykę, która gloryfikuje polskiego żołnierza. Kossak próbował interweniować, ale na nic się to nie zdało. By ratować inwestycję, postanowił zmienić tematykę na neutralną politycznie. Wybrał bitwę pod piramidami stoczoną przez Napoleona podczas wyprawy do Egiptu w 1798 roku. Panorama powstała, ale cieszyła się słabym powodzeniem. Zgodnie z powszechną praktyką Kossak zdecydował się pociąć ją na kawałki. Niektóre z nich trafiły do Rosji i znajdują się w tamtejszych muzeach. W Polsce mamy tylko dwa.

Rotunda na ul. Karowej w Warszawie, gdzie prezentowano m.in. „Golgotę” Jana Styki (fot. Edward Troczewski, ze zbiorów Biblioteki Publicznej m.st. Warszawy, sygn. P.1041)

Obraz idzie pod nóż

Pocięte zostało także inne panoramiczne dzieło Jana Styki „Panorama Siedmiogrodzka”. Zostało namalowane zaraz po półpanoramie „Golgota”, również w rotundzie lwowskiej. Dzieło przygotowywane na 50. rocznicę powstania węgierskiego powstawało od kwietnia do września 1897 roku. Pokazywano je we Lwowie, Krakowie, Warszawie i Budapeszcie. Miało być też prezentowane w innych węgierskich miastach, ale tamtejsi inwestorzy nie mogli się wywiązać ze zobowiązań finansowych, więc Styka zabrał swoje dzieło z powrotem do Polski. Gdy zainteresowanie zmalało, malarz zdecydował o pocięciu płótna. Od lat 70. XX wieku Muzeum w Tarnowie tropi i zbiera jego fragmenty.

W Polsce próbowano też stworzyć panoramę bitwy pod Grunwaldem. W 1910 roku, gdy przypadała pięćsetna rocznica grunwaldzkiego zwycięstwa, niezmordowany Styka wyszedł z pomysłem, by namalować taki obraz i umieścić go wewnątrz krakowskiego Barbakanu, wywołało to jednak pod Wawelem głosy sprzeciwu. Styka przedsięwzięcia nie zrealizował.

Bitwę pod Grunwaldem w dużych rozmiarach (5 x 10 m) namalowali natomiast Zygmunt Rozwadowski i Tadeusz Popiel. W postaci tzw. dioramy był on eksponowany w Krakowie, w specjalnie wzniesionym w tym celu budynku na pl. św. Ducha. Nie bardzo wiadomo, co się potem z nim działo. Dopiero w 1989 roku natrafiono na zrolowany obraz w magazynach Muzeum Miasta Lwowa. Udało się go stamtąd wypożyczyć i był pokazywany w kilku polskich miastach.

Rotunda Panoramy Racławickiej we Lwowie, pocztówka z 1933 r. (ze zbiorów Biblioteki Narodowej, sygn. Poczt.3279)

Ostatnią wielką polską panoramą miała ukazywać bitwę pod Olszynką Grochowską – jej powstanie było marzeniem Wojciecha Kossaka. Planował ją pod koniec lat 30. XX wieku i zbierał na nią pieniądze. W realizacji projektu przeszkodził wybuch wojny i śmierć malarza w 1942 roku. Gdy w 1948 roku we Wrocławiu odbywała się Wystawa Ziem Odzyskanych, Karol Stobiecki i Leon Rozpendowski namalowali niewielką panoramę bitwy na Psim Polu. Miała zaledwie 12 m obwodu, nie miała sztucznego terenu i stała na średnim poziomie artystycznym. Po wystawie zaginęła i do dziś nie wiadomo, co się z nią stało.

Kino zabiło panoramy

Fragment panoramy przedstawiającej widok na Londyn z lotu ptaka autorstwa Rudolpha Ackermanna, 1829 r. (ze zbiorów Museum of London)

Panoramy miały swój cykl życia. Po premierze budziły zainteresowanie, czasem bardzo duże, krążyły po Europie, oglądały je tysiące ludzi. Potem zainteresowanie stopniowo malało aż obraz przestawał przyciągać widzów, bo na rynku były już kolejne: nowsze, ciekawsze, nieopatrzone. A że tworzenie panoramy było jak już powiedzieliśmy przede wszystkim przedsięwzięciem komercyjnym, to twórcy bez sentymentu decydowali się na ich cięcie i sprzedawanie kawałków jako samodzielnych obrazów. Przed sprzedażą malarze sygnowali je zresztą własnym podpisem, by zyskały na wartości.

Sprzedawano też panoramy jako płótno pod kolejne tego typu dzieła. Schyłek malarstwa tego rodzaju nastąpił w pierwszych latach XX wieku. Bez wątpienia przyczynił się do tego rozwój kina. Widzowie woleli oglądać ruchome obrazki, choćby niewyraźne i czarno-białe, niż najbardziej kolorowe ale statyczne panoramy.

Bibliografia

  • Zbigniew Leśnicki, Panorama europejska jako fenomen kulturowy, Bellona, Warszawa 1999.
  • Romuald Nowak, Ku wolności. Polskie panoramy batalistyczne, Muzeum Narodowe we Wrocławiu, Wrocław 2018.
  • Panoramy Wojciecha Kossaka i Jana Styki, Muzeum Narodowe we Wrocławiu, Wrocław 2000.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!