Nocleg i wypoczynek w średniowieczu kojarzy się z karczmami, gospodami i tawernami. Były wśród nich ubogie przydrożne przybytki oraz lokale godne królów, jak u słynnego Wierzynka. Istniały też jednak prawdziwe hotele. Można było w nich załatwić znacznie więcej niż tylko miejsce do spania.

XIII i XIV wiek nazywany jest epoką komercjalizacji Starego Kontynentu. Europa została wówczas przecięta setkami szlaków handlowych łączących rynki i miasta. Wraz z rozwojem jarmarków, rozpowszechnieniem wymiany towarowo-pieniężnej i nowoczesnych instrumentów finansowych, takich jak kredyt czy weksel, oraz rosnącymi potrzebami średniowiecznych konsumentów, wzrastała kupiecka skłonność do podróżowania. Pędząca europejska gospodarka co rusz rodziła kolejne miasta, których bogactwo i możliwości inwestycyjne przyciągały ludzi interesu z nieodpartą siłą.

Kupiec przyjmuje towar od swojego agenta – miniatura z kodeksu Baltazara Behema, ok. 1505 r. (Biblioteka Jagiellońska, BJ Rkp. 16)

Do miejsc takich należały m.in. Lubeka, Nowogród, Londyn, Norymberga czy Wenecja. Wszędzie tam, gdzie docierali kupcy, następował prawdziwy boom dla karczmarzy, właścicieli gospód i tawern. Było jednak miasto, w którym mnogość handlarzy i interesów oraz wielkość obracanego kapitału były szczególnie duże. Powstały tam pierwsze hotele, które nie tylko zapewniały klientom dach nad głową, ale stanowiły też stanowiły swoiste kluby dżentelmenów. Były to miejsca prowadzenia interesów, składowania towarów i wymiany kontaktów, informacji oraz plotek z życia średniowiecznej socjety. To w tych miejscach rozwijała się nowoczesna gospodarka.

Hotel narodowy

Średniowieczna Brugia była wzorem handlowej metropolii dla całej Europy. Kaznodzieja Bernard ze Sieny, prezentując wizję życia kupca w jednym ze swoim kazań, mówił o ludziach wędrujących właśnie do tego miasta. To tam zbiegały się wszystkie najważniejsze szlaki handlowe i tam docierały najdroższe dobra i towary. Spotykali się tam kupcy z całego ówczesnego christianitas. Na ulicach słychać było francuski, niemiecki, angielski, włoski, mowę mieszkańców Rusi, a nawet dawny język polski. Brugia potrzebowała zatem odpowiedniej infrastruktury. Obok kantorów, notariatów czy siedzib gildii kupieckich powstały w efekcie hotele – placówki, które miały zapewniać schronienie i możliwość bezpiecznego prowadzenia interesów.

Brugia – kolebka europejskiego kapitalizmu (fot. Michael Levine-Clark, CC BY-NC-ND 2.0)

Dawni hotelarze specjalizowali się w przyjmowaniu zagranicznych gości z jednego kraju lub handlujących określonym towarem. Dominował jednak podział wedle nacji, co wynikało z historii gospodarczej samej Brugii. Pierwsze hotele zakładali miejscowi kupcy oraz finansiści, później przybytki takie otwierali też zagraniczni przybysze. Około XIV wieku wielu cudzoziemców zaczęło nabywać w mieście własne nieruchomości, które następnie wynajmowali jako kwatery tylko swoim pobratymcom. Dobrym przykładem trwałego podtrzymywania więzi z ojczyzną może być np. pochodząca z Italii rodzina Adorno. Nawet 100 lat po przyjeździe do Brugii przedstawiciele tej hotelarskiej familii wybierali na rodziców chrzestnych tylko osoby przybyłe z Genui. Taka narodowa specjalizacja sprawiała, że właściciele hoteli świetnie znali obyczaje i język swoich gości, co ułatwiało ich obsługę i partycypację w prowadzonych interesach.

Drugi dom z dala od domu

Brugijski hotel to znacznie więcej niż tylko miejsce, w którym spokojnie zapaść w sen. Na ilustracji Morfeusz na miniaturze z paryskiego rękopisu z drugiej dekady XV w. (British Library, Harley 4431)

Przybytki te znajdowały się zazwyczaj w dużych, czasem kilkupiętrowych kamienicach posiadających niekiedy także przylegający do nich plac, ogród, a nawet ogrodzenie. Sama nazwa wzięła się od starofrancuskich i staroflamandzkich słów ostel i hof oznaczających duży, szeroki plac. Zazwyczaj oferowano klientom gotowe, w pełni wyposażone kwatery, w niektórych można było jednak postawić własne meble, a także trzymać własne zapasy żywności.

Przeciętny brugijski hotel miał siedem sypialni, kuchnię, spiżarnię, jadalnię i piwnicę. Z obliczeń historyków wynika, że średnio mieściło się w nim około 15–20 łóżek. Nie oznacza to jednak liczby gości, ponieważ niektóre łóżka były tak zbudowane, by mogły się na nich wyspać nawet dwie lub trzy osoby – nie zawsze spokrewnione. Wedle ostrożnych szacunków w szczytowym okresie rozwoju, około 1350 roku, cała branża była w stanie ugościć nawet 1000 zagranicznych kupców.

Hotel był jednak czymś więcej niż przestrzenią mieszkalną i biznesową. Kupiec mieszkający w takim przybytku zyskiwał pewien rodzaj lokalnej tożsamości wyrażanej w odpowiednim przyimku oznaczającym nie miejsce pochodzenia, lecz pobytu. A to ułatwiało wiele spraw. W kontaktach z lokalnym rynkiem znacznie lepiej brzmiało „Hans z Ten Hane” (znany brugijski hotel) niż „Hans z Norymbergi”. Człowiek taki zyskiwał również miejscowy adres zamieszkania, przydatny przy sporządzaniu dokumentów, np. rachunków czy umów sprzedażowych.

To wszystko sprawiało, że zagraniczni kupcy w Brugii mogli czuć się jak w domu. Czasem aż za bardzo. W 1376 roku miasto odwiedziło dwóch kupców z Florencji, którzy w swoim hotelu zachowywali się tak swobodnie, że brutalnie przetrzymywali w nim innego florentczyka, żądając odeń zwrotu zaciągniętego długu.

Instytucja zaufania publicznego

Sława brugijskich hoteli docierała do wielu innych miast. Choć pewne sfery działalności były wspólne dla wszystkich tego typu przybytków, każdy z nich miał jednak swoją specyfikę. Część z nich specjalizowała się w organizowaniu transportu i magazynowaniu towarów, w Rzymie zajmowały się z kolei tylko obsługą pielgrzymów. W żadnym innym mieście Europy poza Brugią nie było jednak tak wielu hoteli nastawionych na obsługę klienteli kupieckiej. Można powiedzieć, że to we flandryjskiej metropolii narodził się cała odrębny rynek hoteli biznesowych.

Wraz ze wzrostem znaczenia tej gałęzi usług w Brugii cała branża zaczęła podlegać regulacjom i ewoluować w stronę gildii quasi-kupieckiej. Posiadała ona własną starszyznę, wybieraną i zaprzysięganą co roku. Kontrolowała ona i nadzorowała funkcjonowanie całego rynku hotelarskiego, zgłaszała nadużycia do władz miejskich, pobierała część nakładanych grzywien i prowadziła działalność charytatywną z wykorzystaniem wspólnych funduszy.

Ozdobny inicjał przedstawiający kupca. Miniatura z londyńskiego rękopisu z 1490 r. (British Library, Arundel 66)

Źródła pokazują, że już w drugiej połowie XIV wieku władze miejskie silnie ingerowały w działanie gildii, rozszerzając jej statuty w imię obrony wspólnych interesów. A w interesie całej Brugii były wysokie kompetencje oraz bezstronność hotelarzy. Szczególnie ważne było, aby ich własna działalność biznesowa nie szkodziła przyjezdnym. W efekcie już w 1303 roku władze miejskie zakazały właścicielom opisywanych przybytków obrotu towarami. Z czasem zabroniono im zakładania spółek z kupcami w celu organizacji handlu ponadlokalnego, co wzmocniono w 1360 roku obowiązkiem składania przysięgi przez hotelarzy. Rzeczywistość odbiegała jednak nieco od litery prawda.

Kłopotliwe źródła dochodu

Kupiec na miniaturze z francuskiego rękopisu z pierwszej połowy XV wieku (British Library, Royal 19 C XI)

Wszystkie te restrykcje miały za zadanie budować zaufanie do hoteli, gdyż ich właściciele mieli pieczę nad swoimi klientami, a także ich towarami oraz pieniędzmi, za które ręczyli własnym majątkiem. Nieskazitelna reputacja była więc na wagę złota. By zapewnić odpowiedni poziom usług, konieczny był również wykwalifikowany i w pełni oddany zespół. W 1359 roku miasto udzieliło kupcom z Hanzy przywileju, na mocy którego za cały ich towar odpowiadać mieli nie tylko hotelarze, ale też pracujący dla nich sekretarze i terminatorzy. Odpowiedzialność ta dotyczyła także towarów zakupionych na kredyt, co zmuszało często do regulowania należności w imieniu gości. Nieoczekiwane plajty sprawiały, że przedstawiciele branży często byli wystawieni na ryzyko bankructwa.

Sytuacji tej nie poprawiała przy tym ich struktura dochodów. Tradycyjnie hotelarze mieli dwa źródła dochodów: opłaty za kwatery oraz magazynowanie towarów. Stawki za te usługi podlegały kontroli władz miejskich. Dodatkowy dochód zapewniał także wynajem składów i nadzór nad nimi. Nie wiadomo, jakie dokładnie obowiązywały przy tym stawki, ale można przypuszczać, że działalność ta była o tyle opłacalna, o ile hotelarz brał udział w obrocie przechowywanym towarem jako pośrednik.

Stałe ceny usług w branży sprawiały, że pod koniec XIV wieku niemożliwe było elastyczne reagowanie na zmiany rynkowe, podczas gdy przejście epidemii czarnej śmierci przyniosło wiele niepokojów również w sferze gospodarczej. Na pewnym etapie hotelarze byli więc zmuszeni do szukania nowych, dodatkowych źródeł dochodu, gdyż z samego wynajmu lokali i pośrednictwa w handlu nie byli w stanie się utrzymać. Zaczęli więc, wbrew regulacjom, coraz częściej prowadzić wspólne interesy ze swoimi klientami. Perspektywy były oczywiście dwojakie: wielki zysk lub jeszcze większe straty.

Historia ambicji i upadku

Pod koniec XIV wieku hotelarze pełnili rolę swoistych agentów kupieckich. Mogli nabywać i sprzedawać towar w imieniu swoich klientów, a także reprezentować ich na rozprawach sądowych oraz podczas negocjacji handlowych. Taką skomplikowaną walkę o przetrwanie toczył m.in. Jacob Sconebergh, który prowadził wspólnie z żoną hotel obsługujący kupców hanzeatyckich. Oboje zmarli niespodziewanie w 1368 roku, pozostawiając po sobie ogromne długi. Spadkobiercy odmówili ich przyjęcia, a sprawa trafiła do sądu miejskiego. Pieniądze starało się odzyskać 38 kupców hanzeatyckich oraz 34 kupców z Brugii, a także z Anglii, Italii, Hiszpanii, Katalonii czy Francji.

Analiza zapisek sądowych i rachunków ujawnia nadmierną wręcz ambicję Sconebergha, który chciał nie tylko prowadzić interesy z Hanzeatami, ale wręcz łączyć Bałtyk z całym basenem Morza Śródziemnego. Wiele wskazuje na to, że jego zaangażowanie w handel dalekosiężny i wynikające z niego zobowiązania były znacznie większe niż wartość prywatnego majątku. Nie wiadomo, co dokładnie poszło nie tak, ale w pewnym momencie Jacob najwyraźniej nie trafił z inwestycją.

Utrzymać się na brugijskim rynku hotelarskim nie było łatwo (fot. Giorgos~, CC BY-NC-ND 2.0)

Przykład ten pokazuje niezwykłą relację hotelarzy i kupców oraz ich wspólne przedsięwzięcia, spółki i interesy. Jednak czy wynajmując pokoje, można było doprowadzić do powstania tak ścisłych relacji? Otóż nie. Klucz tkwił w organizacja życia towarzyskiego klientów.

Ta zła i niegodna gospoda

Chory grzeszny kupiec (u jego głowy widoczny diabeł) odmawia przyjęcia sakramentu. Miniatura z angielskiego rękopisu z drugiej ćwierci XIV w. (British Library, Yates Thompson 13)

W odróżnieniu do brugijskich hoteli, gospody i tawerny z definicji zapewniały gościom wyłącznie jedzenie i nocleg. Przyciągały ponadto różnorodną klientelę, nie dając okazji do prowadzenia interesów. Nie bez przyczyny nie miały one w średniowieczu dobrej reputacji. W literaturze, pismach moralistów, a nawet w prawie nazywano je przybytkami wszelkiego zła: pijaństwa, hazardu, prostytucji.

Szukając nowych źródeł dochodów i kontaktów, hotelarze nie bali się jednak wejść na ten grząski grunt. Wystarczyło tylko prowadzić swoje lokale tak, by ich działalność znalazła się na granicy tego co frywolne i dopuszczalne. W efekcie w Brugii funkcjonowały hotele oferujące swoim klientom alkohol i „godną” rozrywkę oraz cała gama tych „złych” gospód. Wspominany już hotel Ten Hane słynął z nieposzlakowanej reputacji wśród kupców, ale stosunkowo szybko zaczął funkcjonować również jako miejsce serwujące alkohol. Często w źródłach nazywano go wręcz kabaretem lub karczmą.

Hotelarze, którzy nie decydowali się na taki krok, również nie rezygnowali z oferowania takich usług. Wchodzili w spółki z osobami, które potrafiły prowadzić karczmę z winem, piwem czy miodem pitnym i zapewniającą muzykę, a nawet usługi prostytutek. Atrakcje takie czekały na gości najprawdopodobniej w obszernych piwnicach pod hotelami, a działalność ta była tylko na poły legalna. Świadczą o tym grzywny nakładane przez władze miejskie na niektórych hotelarzy.

Wynajmując pokoje, oferując alkohol i załatwiając różne potrzeby towarzyskie, hotelarze pozostawali w bliskim kontakcie ze swoimi gośćmi i często mieli wgląd w mniej chlubne momenty z ich życia. Stanowiło to nie lada kartę przetargową w czasach, gdy nieposzlakowana opinia była warta nie mniej niż cenne kupieckie towary.

Bibliografia

  • Fernand Braudel, Kultura materialna, gospodarka i kapitalizm XV–XVIII wiek, t. 3, Czas świata, Warszawa 1992.
  • Rondo Cameron, Historia gospodarcza świata. Od paleolitu do czasów najnowszych, Książka i Wiedza, Warszawa 1996.
  • Józef Kuliszer, Powszechna historia gospodarcza średniowiecza i czasów nowożytnych, t. 1, Książka i Wiedza, Warszawa 1961.
  • Janet L. Abu-Lughod, Europa na peryferiach. Średniowieczny system–świat w latach 1250–1350, Wyd. Marek Derewiecki, Kęty 2012.
  • Robert Sabatino Lopez, The Commercial Revolution of the Middle ages (950-1350), Cambridge University Press, Cambridge 1998.
  • Marian Małowist, Studia z dziejów rzemiosła w okresie kryzysu feudalizmu w zachodniej Europie w XIV i XV wieku, PWN, Warszawa 1954.
  • James M. Murray, Kolebka kapitalizmu 1280–1390, PWN, Warszawa 2011.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!