Minęło sto lat od odzyskania przez Polskę niepodległości. Jednocześnie nie tak dawno temu świętowaliśmy okrągłą rocznicę upadku PRL. Siłą rzeczy te dwie zmiany porównuje się ze sobą. Które pokolenie Polaków było lepiej przygotowane do wzięcia pełnej odpowiedzialności za kraj?

II Rzeczpospolita – doskonalsza od współczesnej Polski? (rys. XrysD, CC BY-SA 4.0)

II RP jest dla Polaków pewnym problemem, wciąż budzącym emocje. Czymś, czego dobrze nie rozumiemy, ale podświadomie staramy się to przywrócić. Dziedzictwem, z którym ciągle nie potrafimy sobie poradzić. Nie jesteśmy w stanie go odrzucić, nawet jeśli chcemy. A cały czas się z nim konfrontujemy.

Rzuca się w oczy niesymetryczność w traktowaniu III i II RP. II RP uważana jest za formę doskonalszą w stosunku do III RP. Polska okresu dwudziestolecia międzywojennego jest mitem, do którego cały czas trzeba się odnosić, który ma stymulować do działania. Według wielu osób należy go traktować jeśli nie bezkrytycznie, to z minimalnym jedynie poziomem krytycyzmu.

Na ile jednak Polska była sto lat temu gotowa na niepodległość? I jak wypada pod tym względem jej porównanie z III RP? Oczywiście porównanie czynione ze świadomością, że obie Rzeczpospolite zaczynały istnienie w dwóch zupełnie różnych rzeczywistościach.

Kraj europejski

Polska pod zaborami była, owszem, pozbawiona niepodległości, ale zarazem była wciąż częścią Europy. Niemcy i Austria były pod względem kulturowym pełnoprawnymi członkami europejskiej wspólnoty, Rosja zaś była państwem, które nie chciało się izolować, ale aspirowało do europejskości. Konsekwencji tego stanu rzeczy było wiele.

Po pierwsze, twórcy II Rzeczpospolitej byli ludźmi wykształconymi w takim samym stopniu, jak ich rówieśnicy z reszty Europy. Nie chodzi jedynie o dziedziny humanistyczne, ale przede wszystkim techniczne. Polski inżynier nie różnił się od inżyniera austriackiego, włoskiego czy francuskiego. Polacy mogli dosyć swobodnie podróżować między najważniejszymi ośrodkami intelektualnymi kontynentu, a co za tym idzie pozostawali na bieżąco z nowinkami i byli cenieni poza swoim krajem jako zdolni badacze.

Idealnym przykładem jest tutaj Gabriel Narutowicz, który był wręcz lepiej znany na zachodzie Europy niż w Polsce. W pierwszym rządzie Moraczewskiego (inżyniera uznanego w Europie uniwersytetu we Lwowie) był Medard Downarowicz, który ukończył inżynierię w Instytucie Solvaya w Brukseli, Andrzej Kędzior, który studiował na politechnice w Wiedniu, Jerzy Iwanowski, który był biznesmenem posiadającym kontakty w Japonii, oraz Witold Chodźko, który odbył praktykę lekarską w Paryżu. Fakt, że politycy byli tak wykształceni, był tylko dobiciem tego, że całe społeczeństwo polskie było na bieżąco z życiem intelektualnym Europy Zachodniej.

Medard Downarowicz nie był jedynym wykształconym na Zachodzie członkiem rządu Jędrzeja Moraczewskiego (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 1-A-3381, domena publiczna)

Architekci niepodległej Polski wiedzieli, o czym pisze się na Zachodzie, znali pochodzące stamtąd koncepcje i mogli się do nich ustosunkować. Politycy dysponowali też wyrobieniem politycznym, gdyż wielu z nich znało praktykę życia parlamentarnego z Austrii albo z Rosji, co w znaczący sposób wpłynęło na ich kompetencje. Wszystko to pozwalało na zdystansowanie się wobec tego, co oferowała Europa Zachodnia. Chciano jej dorównać, ale nie uważano jej za jedyny wyznacznik.

Pod względem kulturowym II RP rozwijała się w podobnym tempie, co reszta krajów regionu. Oczywiście było to również tempo narzucone przez zaborców, którzy nie traktowali terenów Polski priorytetowo. Niemniej również na terenach dawnej Rzeczpospolitej budowano nową infrastrukturę, a jej ślady, szczególnie jeśli chodzi o kolej, są widoczne do tej pory. W rękach polskich biznesmenów znajdywał się też poważny kapitał. Istniały wielkie polskie firmy, jak na przykład zakłady Cegielskiego, które działały na rynkach międzynarodowych. A takich przedsiębiorstw było więcej.

Faktem jest oczywiście, że Polska odstawała od krajów zachodnich pod względem rozwoju gospodarki, poziomu życia społecznego etc. Wielu zapóźnień nie dało się zniwelować nawet w dwudziestoleciu międzywojennym. Niemniej II RP wchodziła w niepodległość jako państwo budowane przez mentalnych i po części ekonomicznych Europejczyków.

Kraj sowiecki

Jeżeli taki stan rzeczy zestawimy z sytuacją u zarania III Rzeczpospolitej, widzimy wyraźne różnice. Polska Ludowa była krajem izolowanym, z izolowanym społeczeństwem. Niektórzy historycy mówią nawet o wielkiej zamrażarce PRL. Bo faktycznie tak należy patrzeć na okres powojenny aż do 1989 roku.

Po 1945 roku Polska została oddzielona od Zachodu żelazną kurtyną. Nie było to odseparowanie jedynie w sensie politycznym – co byłoby dotkliwe, ale możliwe jednak do przeskoczenia – lecz również kulturowo społecznym. Człowiek z bloku wschodniego czuł się wyobcowany względem świata zachodniego, którego nie rozumiał w pełni i którego się po części obawiał, będąc nim jednocześnie zafascynowany.

Wskazać to można zresztą na wielu różnych sferach życia. Jednym z wyrazistszych jest popkultura i obyczajowość. Często umyka nam, jak bardzo konserwatywną w sferze seksualności była Polska Ludowa. Kiedy na zachodzie doszło do rewolucji seksualnej, na wschodzie cały czas trzymano się wręcz purytańskich zasad. Rozluźnienie obyczajów wybuchło więc ze zdwojoną siłą tuż po upadku komunizmu. W przypadku NRD bardzo dobrze obrazuje to film Good Bye Lenin, kiedy  w jednej ze scen młodzi ludzie trafiają do sex shopu. III RP musiała odreagować czasy ponurego PRL i zachwycała się wszystkim, co zachodnie.

Jacek Kuroń przyznawał, że nie był gotowy do sprawowania funkcji ministra (fot. Andrzej Iwański, CC BY-SA 3.0)

Jacek Kuroń pisał w swoich wspomnieniach z rozbrajająca szczerością, że nie miał pojęcia, jak być ministrem pracy i polityki socjalnej w systemie kapitalistycznym. Nie miał odpowiedniego przygotowania, nie znał realiów. Był człowiekiem wychowanym w rzeczywistości komunistycznej, z trudem wychodzącym poza utarte schematy. Pod tym względem cała klasa polityczna była bezradna.

Ludziom kierującym polskim państwem brakowało obycia w świecie zachodnich relacji i zależności, jakie nimi rządzą. Widać to po pierwszym rządzie Mazowieckiego, w którym – poza Leszkiem Balcerowiczem i Krzysztofem Skubiszewskim – praktycznie nikt nie odebrał wykształcenia na Zachodzie (pewnym wyjątkiem byli członkowie PZPR, którzy uczyli się w Moskwie). Nie oznacza to, że byli to ludzie o złych intencjach, lecz że niełatwo było im odnaleźć się w nowoczesnych świecie.

I klasa polityczna, i obywatele przywykli do gospodarki komunistycznej, w której towaru było mało, ale pieniędzy nie brakowało, a musieli przystosować się do sytuacji, w której towarów jest w bród, ale za to nie ma za co ich kupować. Lata centralnego zarządzania wykoślawiły zresztą cały polski przemysł, który nie był gotowy na rywalizację z nową konkurencją. Żaden z produktów PRL nie był atrakcyjny dla świata zachodniego. Dobrze to pokazuje odcinek Top Gear, w którym recenzowano poloneza, bezlitośnie wyszydzając efekty pracy FSO.

Produkty peerelowskiego przemysłu nie były atrakcyjne dla zachodniego klienta (fot. Krzysztof Lis, CC BY-SA 4.0)

Izolacja PRL w naturalny sposób ustawiła Polskę w relacji podległości względem krajów zachodnich, które w optymistycznej wykładni zachowały się tylko protekcjonalnie, a w pesymistycznej bezwzględne wykorzystywały Polskę dla własnych interesów.

Biorąc pod uwagę stopień odseparowania od Zachodu, można powiedzieć, że mimo niezwykłych wręcz chęci nie byliśmy w 1989 roku gotowi na pełną niepodległość. Porównanie wypada na korzyść dla II RP.

1 KOMENTARZ

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!