Pracownik winien zarabiać „akurat tyle, aby nie umrzeć” – twierdził ponoć jeden z fabrykantów. Jak żyli zatem robotnicy w stolicy polskiego przemysłu?

Dziewiętnastowieczna industrializacja oznaczała pojawienie się w spokojnym od wieków krajobrazie rolniczym Europy miejsc odmiennych od wszystkiego, co znano do tej pory. Były to ośrodki przemysłowe, gdzie para, dym i pył stanowiły stały element codzienności. Wszystkie te Manczestery budziły lęk, podobnie jak żyjący w nich ludzie nowego typu – robotnicy.

Rewolucja przemysłowa diametralnie przeobraziła wiele miast i stworzyła nową klasę społeczną: robotników (na ilustracji obraz Augusta von Willego przedstawiający miasto Bramen w 1870 r.)

Pracownicy fabryk, wraz z ich rodzinami i warunkami życia, bardzo szybko stali się przedmiotem ostrej krytyki społecznej i bohaterami polemik oraz odważnych wizji przebudowy całego społeczeństwa.

Od zapomnianej osady do centrum przemysłu

Funkcję Manczesteru naszej części Europy pełniła – poza kilkoma innymi ośrodkami – przede wszystkim Łódź, jak pisano pod koniec XIX wieku – stolica krajowego przemysłu. Bawełniany gigant, który wyrósł gdzieś między Piotrkowem a Łęczycą, przez niektórych wprost nazywany był mianem „złego miasta”, przez innych ironicznie „ziemią obiecaną”. To tu znajdowało się największe skupisko robotników na ziemiach polskich.

By zrozumieć fenomen, jakim była społeczność robotnicza przemysłowej Łodzi warto wspomnieć o jej genezie. Mimo średniowiecznych korzeni na początku stulecia była ona zaledwie zapomnianą osadą, o wiele bliższą upadkowi niż olbrzymiej kariery. Odważny program inwestycyjny władz Królestwa Polskiego sprawił, że już w połowie wieku stała się ona drugim co do wielkości miastem Królestwa i centrum jego przemysłu.

Na początku XIX wieku Łódź była niewielką osadą, której trudno było wróżyć dynamiczny rozwój

Większość robotników rekrutowała się wówczas z rodzin głównie niemieckich rzemieślników, którzy zaludnili miasto w latach 20. i 30. XIX wieku. Druga połowa stulecia przyniosła olbrzymie zmiany. Uwłaszczenie chłopów, integracja gospodarcza Królestwa Polskiego z Cesarstwem Rosyjskim, rozwój kolei oraz protekcjonistyczna polityka celna Petersburga sprawiły, że do Łodzi zaczęły napływać za chlebem tysiące ludzi, którzy nie mogli znaleźć dla siebie miejsca na wsi. Rosła też liczebność i znaczenie robotników żydowskich. Szybko rozwijająca się Łódź mogła zaoferować im wszystkim pracę.

Zarobki robotników – mężczyzn, kobiet i dzieci

Na początku XX wieku w łódzkich fabrykach wciąż jeszcze pracowały nieliczne dzieci i wielu niepełnoletnich (rysunek z USA, ok 1912 r.)

O ile w okręgach z dominacją przemysłu ciężkiego gros robotników stanowili mężczyźni, przemysł włókienniczy charakteryzował się taniością pracy i płacy. Również i wymagania, jakie musieli spełniać robotnicy, pozostawały niewielkie. Sprzyjało to praktyce masowego zatrudniania kobiet oraz dzieci, co zwłaszcza w obliczu kryzysów ekonomicznych jeszcze bardziej obniżało koszty produkcji.

I tak w 1887 roku przeciętny miesięczny zarobek włókniarza-mężczyzny wynosił 17,5 rubla, kobiety – 9,75 rubla, a młodocianego 4,5 rubla. Zarobki dzieci były jeszcze niższe. W 1892 roku kobiety stanowiły 46% ogółu zatrudnionych, w 1911 zaś 44%, aczkolwiek w zakładach bawełnianych były większością.

Na przestrzeni lat udało się znacznie ograniczyć liczbę pracujących w fabrykach dzieci. O ile w 1888 roku stanowiły one prawie 6% ogółu zatrudnionych, to w 1911 ledwie 1%. Nawet wówczas aż 12% stanowili niepełnoletni. Zarobki były bardzo zróżnicowane nie tylko z uwagi na płeć, ale i branżę oraz fachowość robotników. Ci najlepiej wykwalifikowani żyli na znacznie lepszej stopie niż przeciętni robotnicy, kobiety, nieletni i dzieci.

Samo komorne wraz z kosztami ogrzewania pochłaniało od 1/3 do ½ zarobków robotników. W 1903 jeden z lekarzy przedstawił bardzo interesujące zestawienie wydatków 5-sobowej rodziny robotniczej, złożonej z rodziców i trójki małych dzieci, pozostającej na utrzymaniu ojca zarabiającego 5 rubli i 30 kopiejek tygodniowo, czyli powyżej średniej. Mieszkanie miało kosztować ich rubla, chleb 1 rb. 5 kop., ziemniaki – 45 kop., 7 kwart (nieco mniej niż 7 l) mleka – 49 kop., 2–3 funty (0,4 kg) mięsa – 30–45 kop., funt słoniny – 18 kop., ¼ funta kawy – 18 kop., funt cukru – 13 kop., opał – 1 rb. 20 kop. Na nadzwyczajne wydatki i „czarną godzinę” zostawały więc naszej rodzinie maksymalnie 2 ruble. Każdy dodatkowy wydatek stawał się poważnym problemem.

Emancypacja i bezdomne dzieci

Rezultatem masowego zatrudniania kobiet były daleko idące zmiany społeczne, znacznie odróżniające polski Manchester od Górnego Śląska czy innych ośrodków z dominacją kopalń czy hut. Dla młodych dziewcząt przybywających ze wsi wielkie miasto stanowiło olbrzymią szansę na emancypację. Własne zarobki pozwalały na uniezależnienie się od krępujących często więzów z rodziną na wsi.

Z drugiej strony wiele było zagrożeń, z wykorzystywaniem seksualnym w pracy i handlem żywym towarem na czele. Prasa pełna była opowieści o upadku moralnym robotnic, jak wiadomo jednak, tezy publicystów są z reguły przejaskrawione. Inne, bardziej wyważone opinie mówiły wszak o ogromnym przywiązaniu robotników do swoich wiejskich korzeni i tradycyjnej religijności. A skoro tak, szybki był również ożenek i przyjście na świat potomstwa. Niestety, wspomniane niskie płace sprawiały, że głowie rodziny trudno było utrzymać żonę oraz dzieci.

Fotografia przedstawia widok na kompleks fabryczny Izraela K. Poznańskiego znajdujący się przy ulicy Ogrodowej. Na teren fabryczny wchodziło się przez widoczną na fotografii bramę kojarząca się mieszkańcom z łukiem triumfalnym. Po jej prawej stronie znajduje się niewielki, elegancki budynek, który był siedzibą kantoru i biura dyrektorów firmy. W jego wnętrzu zachował się marmurowy wystrój. Po lewej strony od bramy widać pięciokondygnacyjną przędzalnię bawełny zbudowaną w latach 1877-1878. Budynek ten wzniesiony z czerwonej cegły, ma 170 metrów długości. Znajdowały się w nim pięcionawowe hale produkcyjne, w narożnikach oraz części środkowej umiejscowione zostały wieże z klatkami schodowymi, pionami wentylacyjnymi i zbiornikami przeciwpożarowymi.
Fabryka Izraela Poznańskiego, znanego m.in. z bezwzględności wobec swoich robotników (fot. Bronisław Wilkoszewski, ze zbiorów Muzeum Miasta Łodzi)

W tej sytuacji nie może dziwić, że praca nieletnich oraz kobiet, przerywana jedynie przyjściem na świat kolejnych potomków, stawała się nieodzowna. To z kolei prowadziło do problemu niechcianych dzieci, eliminowanego przez działające pokątnie „fabrykantki aniołków”, oraz do powstania zjawiska dzieci ulicy, przerażających inteligenckich obserwatorów. Pamiętajmy jednak, że pracę w fabryce było bardzo łatwo uzyskać, ale równie łatwo stracić. Szczególnie gdy brakowało koniunktury. Wówczas tańsza praca kobiet stawała się błogosławieństwem, pozwalającym przetrwać całym rodzinom.

Jak mieszka robotnik?

„Jak mieszka robotnik?” „Czym się odżywia?” – takie pytania zadawała czytelnikom gazeta „Goniec Łódzki” w 1898 roku. Wbrew pozorom nie była to wiedza powszechna. Obserwatorzy byli jednak zgodni, że mieszkania, w których żyła zdecydowana większość łodzian, nie zapewniały elementarnych wygód. Dominowały lokale jednoizbowe i bardzo biednie urządzone. Ponadto były drogie i niezwykle przeludnione. Normą bywało, że wynajmowano nie tyle całą izbę, co łóżko, którym dzieliły się osoby pracujące na zmiany dzienne i nocne.

Szalały choroby zakaźne. Ich siedliskami były zwłaszcza sutereny, znajdujące się w podziemiach najtańsze lokale pełne wilgoci i pozbawione dostępu do światła. Dla wielu rozwiązaniem problemu mieszkaniowego była budowa domu, najczęściej drewnianego, na Bałutach i Chojnach – chaotycznych przedmieściach przemysłowego miasta.

Widok na Bałuty z kościoła Najświętszej Marii Panny, dwudziestolecie międzywojenne (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 1-U-3824-1, domena publiczna)

W mieście pozbawionym kanalizacji panowała nieustanna epidemia gruźlicy przerywana epizodami cholery. Miejscowi lekarze byli przerażeni skalą śmiertelności niemowląt, spowodowaną zarówno fatalnymi warunkami sanitarnymi, jak i bardzo złym stanem zdrowia robotnic.

Oaza dla wybranych

Oczywiście były miejsca, gdzie wszystkie te problemy charakterystyczne dla centrum miasta i jego przedmieść niemal nie występowały. Nieliczni szczęśliwcy mogli dostać mieszkanie na osiedlu patronackim. W Łodzi powstało kilka takich kolonii dla robotników, żadna nie mogła się jednak równać z Księżym Młynem. Karol Scheibler, łódzki król bawełny i jeden z najbogatszych ludzi w Królestwie Polskim, wzniósł obok swojej fabryki modelowe osiedle, złożone z szeregowych domów, szkoły, szpitala, straży ogniowej, a nawet konsumów, gdzie zaopatrywali się jego robotnicy. Obok znajdowała się willa Edwarda Herbsta, zięcia giganta i dyrektora jego zakładów.

Domy familijne na Księżym Młynie (fot. Włodzimierz Pfeiffer, ze zbiorów Archiwum Państwowego w Łodzi, domena publiczna)

Księży Młyn przeznaczony był jedynie dla robotników wykwalifikowanych, szczególnie przydatnych fabryce, i średniej kadry zarządzającej. Ludzie tam mieszkający byli na tyle cenni dla właścicieli zakładów, że opłacalne było związanie ich na stałe z jednym pracodawcą. Dwoje łódzkich socjologów nazwało to niedawno „biopolityką prywatną”, obliczoną na minimalizację strat. Zapewne rzeczywiście tak było, ale czy można czynić Scheiblerom zarzut, że przynajmniej część ich robotnic i robotników żyła jak w Zachodniej Europie i mogła zapewnić dzieciom szansę na uzyskanie przyzwoitego wykształcenia?

Fabryka – miejsce konfliktów

Z pracą w fabryce związanych było wiele przesądów i zwyczajów. Część z nich nie zawsze podobała się opinii publicznej. Szczególnie ostro potępiano „poniedziałkowanie”, czyli… absencję w pracy w pierwszy dzień tygodnia. Krytykowano także „wkupne”, czyli opłacanie przez nowo zatrudnionego robotnika czegoś w rodzaju „haraczu” dla swoich kolegów, dzięki czemu nowicjusz zyskiwał akceptację w społeczności fabrycznej. W przypadku robotnic częstą ceną za dostanie się do fabryki miały być – niestety – usługi seksualne.

Fabryka była miejscem nieustającego konfliktu pomiędzy robotnicami i robotnikami, a ich bezpośrednimi przełożonymi, czyli majstrami. Miał on oczywiście podstawy ekonomiczne, ale wynikał też z przesłanek etnicznych. Jeszcze w latach 80. większość wyższego personelu stanowili Niemcy, którzy często nie znali nawet języka polskiego. Podobnie rzecz się miała z dyrektorami fabryk. To właśnie konflikt pomiędzy polskimi robotkami a niemieckimi majstrami był przyczyną „buntu” z 1892 roku – pierwszego tak dużego wystąpienia proletariatu na ziemiach polskich. W jego wyniku wprowadzono przepisy wymuszające znajomość polskiego lub rosyjskiego wśród kadry technicznej.

W łódzkich fabrykach trwał nieustanny konflikt (na ilustracji przędzalnia na Księżym Młynie, fot. Olchasosna, CC BY-SA 3.0 PL)

A stosunki pomiędzy robotnicami i robotnikami a właścicielami i kadrą kierowniczą zakładów? Układały się rozmaicie, jak to bywa pomiędzy ludźmi. Zygmunt Bartkiewicz w na pewno przejaskrawiony sposób przedstawił sposób myślenia jednego z dyrektorów łódzkich fabryk. Miał on powiedzieć: „jest w ekonomii takie żelazne prawo Ricarda – i ono mądrze powiada, że płaca robotnika powinna stanowić minimum kosztów jego utrzymania”. Zatrudniony w fabryce winien zarabiać „akurat tyle, aby nie umrzeć. Inaczej zaś jest to krzywda dla niego”.

Faktem jest, że myślenie „gdzie wyzysk, tam zysk” musiało być popularne w łódzkich kręgach przemysłowych, a relacje publicystów takie jak przytoczona powyżej należy traktować poważniej niż tylko jak niewiele znaczące anegdoty.

Wątłe prawo pracy

Państwo carów bardzo zawodziło w roli regulatora stosunków społecznych, tak jakby samo prosiło się o rewolucję. Wszelkie formy prawa pracy, bezpieczeństwa i higieny oraz ubezpieczeń społecznych wprowadzano powoli. Dopiero w połowie lat 80. wydano przepisy zabraniające pracy dzieci oraz nocnej pracy kobiet i młodzieży. Nie były one jednak przestrzegane, mimo kontroli podejmowanych przez Inspekcję Fabryczną.

Gazownia w Łodzi (pocztówka wydana ok. 1912 r.)

W 1884 roku wprowadzono prawo „O małoletnich pracujących w zakładach, fabrykach i rękodzielniach”. W 1891 roku na obszarze Królestwa zaczęło działać prawo „O wzajemnych stosunkach między fabrykantami i robotnikami”, które wywarło duży wpływ na sytuację robotników. Wprowadzało m.in. książeczki zarobkowe, w których zapisywano warunki pracy, normę zarobkową, tygodniowy zarobek, potrącenia z tytułu kar oraz adnotacje o zmianie miejsca pracy.

W kolejnych latach udało się wprowadzić pierwsze regulacje w zakresie ochrony zdrowotnej, długości czasu pracy oraz – w 1903 roku – ubezpieczeń wypadkowych. Mimo niewątpliwych postępów aż do wybuchu I wojny światowej kwestie te nie były jednak dostatecznie unormowane. Wydarzenia rewolucji 1905 roku przyczyniły się wprawdzie do znaczącej poprawy warunków pracy, ale była ona krótkotrwała.

Życie w rytm syren fabrycznych

Jeszcze w latach 80. XIX wieku dzień pracy wynosił przeciętnie 12–15 godzin. W 1897 roku wprowadzono prawo, według którego nie mógł on przekraczać 11,5 godziny na dobę lub 10 godzin w nocy. Liczby te tłumaczą, czemu tak dużą popularnością cieszyła się wśród robotników idea 8-godzinnego czasu pracy.

Robotnicy rzadko mogli czuć się gospodarzami Piotrkowskiej i całego miasta (na ilustracji pocztówka wydana ok. 1920 r.)

Zmianowy charakter pracy fabrycznej pociągał za sobą niezwykłe konsekwencje w przestrzeni miasta. Najpoważniejszą z nich była pewna „niewidzialność” robotników zajętych pracą w fabryce w porze dziennej. Pojawiali się oni na ulicach i znikali z nich wraz z rytmem fabrycznych syren. Jak pisał w 1904 roku baczny obserwator:

Ruch przechodniów w mieście ma codziennie kilka faz odmiennych. Do dnia gwizd fabryk zwołuje dziesiątki tysięcy robotników, wytwarzających „czarny” ruch uliczny, w godzinach przedpołudniowych uwijają się kupcy, komiwojażerowie, w południe – wyludniający fabryki robotnicy, często rozsiadają się w bramach domów, gdzie zjadają dostarczane im obiady. W godzinach popołudniowych większe ożywienie sprawiają postrojone damy łódzkie, w wykwintnych pojazdach, lub pieszo, zażywające przechadzki po ulicy Piotrkowskiej.

Gdy robotnice i robotnicy powracali do domów z wieczornej zmiany, zaczynało się fascynujące, ale nie niebezpieczne nocne życie miasta. Szczególnie w dni wypłat zaludniały się rozmaite szynki położone przy Piotrkowskiej i w bocznych uliczkach. Czasem dochodziło tam do „skracania dystansu społecznego” między robotnikami oraz ich przełożonymi, choć oczywiście nie dotyczyło to wielkiej burżuazji, lecz raczej majstrów fabrycznych.

Nie ma jednak czemu się dziwić. Jak pisano w królewiackiej prasie, pewien „typ kultury” miejskiej panującej w Łodzi miał charakter zdecydowanie niemiecki czy też szerzej – zachodnioeuropejski. Oprócz spotkań w szynkach popularne były zabawy taneczne, liczne odwiedzające miasto cyrki i rozmaite gabinety osobliwości oraz fotoplastykony. Już na początku XX wieku furorę zaczęło robić kino.

Rozrywki popularne wśród robotników budziły rzecz jasna niechęć opinii mieszczańskiej, a zwłaszcza polskiej inteligencji, która miała słabość do zasiedziałych już w „polskim Manchesterze” Niemców z ich chórami czy bractwami strzeleckimi. Byli nawet śmiałkowie gotowi wydawać specjalne gazety dla robotników i organizować dla nich spektakle teatralne. Inicjatywy takie przynajmniej do 1905 roku z reguły nie kończyły się powodzeniem, miały jednak niebagatelne znaczenie w rozwoju kulturalnym miasta.

Wyjątek od cyklicznej rutyny stanowiły niedziele i święta. Można było wówczas zrzucić skromne, ale praktyczne ubranie robocze, założyć odświętny przyodziewek i udać się na spacer Piotrkowską. Był to dzień, w którym robotnice i robotnicy mogli poczuć się naprawdę gospodarzami swojego miasta, przejść jego głównymi ulicami na równi z przedstawicielami wyżej sytuowanych warstw społecznych, pooglądać witryny sklepów, w których i tak rzadko kiedy mogli cokolwiek kupić. W okresie letnim popularne były spacery do podmiejskich lasów – jedyny aż do początku XX wieku park miejski był wszak zatłoczony, a luksusowe ogrody niedostępne dla przeciętnych łodzian.

***

Czy dziewiętnastowieczna Łódź była miastem robotników? Pod względem liczbowym na pewno tak, wszak stanowili oni wraz z rodzinami zdecydowaną większość mieszkańców. Jeśli jednak spojrzeć na to od strony praktycznej, okazuje się, że nie mieli oni wiele do powiedzenia we własnym mieście. Prowadziło to do narastającej frustracji, która musiała znaleźć sobie ujście w trakcie rewolucji 1905 roku.

Łódź odegrała wielką i wyjątkową rolę w polskiej historii (fot. domena publiczna)

Wobec wyniesionego ze wsi olbrzymiego zapóźnienia w zakresie oświaty i braku szkół podstawowych dla dzieci, elementarz musiała zastąpić „bibuła” rozmaitych skrajnych stronnictw, a lekcje w szkole – uczestnictwo w odczytach publicznych i bezpłatnych kursach. Danina krwi, jaką zapłacił łódzki proletariat podczas czerwcowych walk barykadowych oraz późniejszych brutalnych walk partyjnych, była najbardziej dramatycznym objawem procesu, w wyniku którego niedawnych przybyszów ze wsi do wielkiego i tajemniczego miasta zastąpili ludzie chcący decydować o sobie, walczący z własnymi ograniczeniami i świadomi swej godności.

Wykształcenie się tej świadomości, opowiedzenie po stronie społecznej lewicy lub – bardzo w Łodzi wpływowej – prawicy, domknęło niejako proces modernizacji społecznej, w wyniku którego „najważniejsi obywatele Łodzi”, jak określiła ich jedna z lokalnych gazet, poczuli się wreszcie z prawdziwego zdarzenia… łodzianami.

Dziś nieco zapomniani, w PRL instrumentalnie traktowani przez reżimową propagandę, a częściowo także historiografię, łódzcy robotnicy fabryczni, podobnie jak zamieszkiwane przez nich miasto, zdają się nie pasować do ujednoliconej narracji o przeszłości Polski. Szkoda, bo właśnie ich historia ma wymiar uniwersalny i wpisuje Polskę w szerszy kontekst europejski.

Gdyby spróbować napisać „ludową historię Polski”, stałoby się jasne, jak wielką rolę odegrała Łódź, z jej unikatowym doświadczeniem historycznym, w dziejach najnowszych naszego kraju. Przecież bez łódzkiego czerwca 1905 roku nie byłoby innego Czerwca, Grudnia czy Sierpnia…

Bibliografia

  • Zygmunt Bartkiewicz, Złe miasto. Obrazy z 1907 roku, nakł. Jana Czempińskiego, Warszawa 1911.
  • Jan Fijałek, Janusz Indulski, Opieka zdrowotna w Łodzi do roku 1945. Studium organizacyjno-historyczne, [s.n.] Łódź 1990.
  • Stefan Gorski, Łódź spółczesna. Obrazki i szkice publicystyczne, nakł. Rychlińskiego i Wegnera, Łódź 1904.
  • Władysław Lech Karwacki, Łódź w latach rewolucji 1905–1907, Wyd. Łódzkie, Łódź 1975.
  • Wiktor Marzec, Rebelia i reakcja. Rewolucja 1905 roku i plebejskie doświadczenie polityczne, Wyd. Uniwersytetu Łódzkiego–Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych „Universitas”, Łódź–Kraków 2016.
  • Tenże, Agata Zysiak, Młyn biopolityki. Topografie władzy peryferyjnego kapitalizmu na łódzkim osiedlu robotniczym, „Praktyka Teoretyczna”, nr 2 (2011), s. 65–86.
  • Wiesław Puś, Stefan Pytlas, Dzieje Łódzkich Zakładów Przemysłu Bawełnianego im. Obrońców Pokoju „Uniontex” (d. Zjednoczonych Zakładów K. Scheiblera i L. Grohmana) w latach 1827–1977, PIW, Łódź 1979.
  • Marta Sikorska-Kowalska, Wizerunek kobiety łódzkiej przełomu XIX i XX wieku, Ibidem, Łódź 2001.
  • Kamil Śmiechowski, Marta Sikorska-Kowalska, Kenshi Fukumoto, Robotnicy Łodzi drugiej połowy XIX wieku. Nowe kierunki badawcze, Wyd. Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2016.
  • Kamil Śmiechowski, Z perspektywy stolicy. Łódź okiem warszawskich tygodników społeczno-kulturalnych 1881–1905, Ibidem, Łódź 2012.
  • Włókniarze łódzcy. Monografia, Wyd. Łódzkie, Łódź 1966.
  • Anna Żarnowska, Klasa robotnicza Królestwa Polskiego 1870–1914, PWN, Warszawa 1974.

2 KOMENTARZE

  1. Panie Doktorze, bardzo interesujące, dziękuję. Szukam właśnie informacji na temat poziomu życia robotników w tamtych czasach. Jak to właściwie było? O ile zrozumiałem, to teza Reymonta była taka, że mieszkańcy wsi byli łudzeni „Ziemią Obiecaną” i przeprowadzali się do Łodzi. A jaka była dla nich alternatywa? Po za tym skoro to rozwój przemysłu przyczynił się wzbogacenia jednych a zubożenia innych, to czy znaczy, że pracownikom manufaktur żyło się lepiej?

  2. Mi mój Pan z historii zadał ten artykuł do przeczytania ciekawy ale trochę nudny ja tam wolę klimat starożytnego Egiptu.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!