Ustrój socjalistyczny nie zachęcał do gromadzenia majątku, niektórym jednak się to udawało. Kim byli ci ludzie i w jaki sposób zdobywali swoje fortuny?

Reklama Pewexu na Wyspie Spichrzów w Gdańsku (fot. Yanek / fotopolska.eu, CC BY-SA 3.0)

Gdy wymyślano socjalizm, jednym z podstawowych celów nowego systemu miała być likwidacja biedy jako zjawiska i bogaczy jako klasy. Niestety, na przestrzeni kolejnych dekad piękna idea okazała się jednak niemożliwa w realizacji. Powstające w wieku XX kraje socjalistyczne borykały się z wiecznie niewydolną gospodarką, której mimo rozpaczliwych prób nie udawało się nikomu naprawić. Przekładało się to na niski standard życia obywateli. PRL już na zawsze pozostanie krajem kojarzącym się z pustymi półkami i długimi kolejkami, w których nasi rodzice i dziadkowie spędzali swoje życie.

Wspomnienie peerelowskiego niedostatku jest tak powszechne, że zapominamy, że część ludzi dochodziła jednak w tych trudnych czasach do znacznych majątków. Swych bywalców miał hotel Europejski czy gdyński Maxim, swych mieszkańców podwarszawski Konstancin, a swych klientów Pewex. Mimo utrudnień narzuconych przez władzę można było się w Polsce Ludowej dorobić, choć nierzadko wiązało się to z późniejszymi problemami.

Z grubsza rzecz ujmując, trzy drogi prowadziły do fortun: inicjatywa prywatna, władza lub przestępczość. Nierzadko konieczna była oczywiście kombinacja tych czynników. Przyjrzyjmy się tym drogom do sukcesu i przykładom osób, które nimi podążyły.

Prywatna inicjatywa

Grupa określana w ówczesnym języku mianem „inicjatywy prywatnej” była prawdopodobnie najbardziej potępianą i równocześnie najbardziej potrzebną warstwą Polski Ludowej. U jej zarania stanowili ją rzemieślnicy, handlarze i przedsiębiorcy, którzy przeżyli II wojnę światową. 2 czerwca 1947 roku z inicjatywy ministra przemysłu i handlu Hilarego Minca wydano trzy ustawy, które zapoczątkowały dwuletni okres tzw. „bitwy o handel”.

Wywłaszczeniami, karami i domiarami podatkowymi udało się zlikwidować niemal połowę przedsiębiorstw prywatnych, ich miejsce zajęły zaś tzw. „sklepy uspołecznione”. Konsekwencją było pogorszenie i tak trudnej sytuacji zaopatrzeniowej w kraju. Swoista wojna podjazdowa między rządem a przedsiębiorcami trwała mniej więcej do końca stalinizmu.

Gdy po rewolucji bolszewickiej dogmatyczne trzymanie się prawideł komunistycznych w gospodarce doprowadziło kraj na skraj zapaści, Lenin wprowadził Nową Ekonomiczną Politykę. Poluzowano część rozporządzeń i przyzwolono na elementy kapitalizmu w gospodarce. W Polsce nie doszło do analogicznego przełomu, był to raczej proces stopniowej, powolnej liberalizacji, przerwany „małą stabilizacją” i planami pierwszej pięciolatki. Obojętnie jednak, czy w Polsce popaździernikowej, czy w ostatniej dekadzie Gomułki, czy za Gierka, czy też w latach 80., inicjatywa prywatna wiecznie była zwalczana i wiecznie nie na tyle zajadle, by faktycznie zakończyć jej istnienie. Byłoby to zresztą od pewnego momentu niemożliwe.

Z biegiem lat handlowało coraz więcej i więcej Polaków. Obracano wszystkim: warzywami (słynni „badylarze”, czyli właściciele ogródków), bimbrem, odzieżą z paczek… Kwitł swoisty handel międzynarodowy, wyjeżdżając bowiem za granicę, brano zawsze towar na sprzedaż, nierzadko zaś pozbywano się części bagaży. Prawdopodobnie najsłynniejszym tego przykładem była polska reprezentacja na zimowych igrzyskach olimpijskich w Grenoble w roku 1968, która sprzedała swoje kożuszki po 200 dolarów za sztukę.

Polska reprezentacja pojechała na igrzyska w Grenoble nie tylko, by wziąć udział w zawodach, ale też na handel. Na zdjęciu zawody narciarskie (fot. Ji-Elle, CC BY-SA 3.0)

Świadomi swej bezradności komunistyczni dygnitarze zdecydowali się zaprząc inicjatywę prywatną do poprawy bilansu gospodarczego PRL. Oficjalnym tego wyrazem było wydanie w 1976 roku zgody na tworzenie firm polonijno-zagranicznych. Stanowiły one swoisty wyłom w „uspołecznionej” gospodarce, nie podlegały bowiem obowiązkowym limitom produkcyjnym ani żadnej innej formie kontroli uspołecznionej. I choć tworzenie ich nie było przesadnie ułatwione, dały początek licznym fortunom, istniejącym nierzadko po dziś dzień.

Najbogatszym „przedsiębiorcą polonijnym” doby PRL był Ignacy Soszyński. Jego droga należała do stosunkowo krętych. Zaczął karierę jeszcze przed wojną, otwierając w Łodzi małą fabrykę perfum. Przetrwała ona okupację, nie przetrwała jednak „bitwy o handel”: firmę Soszyńskiego znacjonalizowano. W 1952 roku otworzył on kolejną, którą tym razem znacjonalizowano pięć lat później.

Ignacy Soszynski (fot. Filip Pawluśkiewicz, CC BY-SA 3.0)

Dla biznesmena było to za dużo, trzeciej próby nie podjął. Wyjechał do Francji za chlebem, zostawiając żonę i dzieci. Ciężką pracą udało mu się stworzyć markę Givoris, sprzedającą perfumy m.in. do Polski. W roku 1963 straciła jednak ważność jego wiza, sprzedał więc fabrykę i wyjechał do Maroka, gdzie zaczął pracę przy przetwórstwie owoców. Mimo prób, nie udało mu się ściągnąć rodziny.

W 1977 roku tęskniący za Polską Soszyński wrócił do kraju i otrzymał zgodę na prowadzenie działalności gospodarczej przez jego firmę, Inter Fragrances Reunis. Choć dysponował polskim paszportem, zakwalifikowano go jako osobę zagraniczną, co pozwoliło mu na podciągnięcie swojej działalności pod firmę polonijną, że zaś trafił w sam środek kryzysu, okazało się, że miał rynek zbytu na niemal wszystko. Jego imperium rosło błyskawicznie, rozszerzył działalność na produkcję soków, koncentratów, mebli… Powoływał kolejne spółki, tworząc Frutaromę, Oceanic, Herbaromę i inne.

Jego sukces, osiągnięty przy zupełnym braku koneksji politycznych, rozdrażnił włodarzy PRL. Zdaje się, że w odróżnieniu od wielu innych firm polonijnych, Soszyński nie opłacał ani żadnego opiekuna politycznego, ani opiekuna z bezpieki. W roku 1984 został aresztowany pod zarzutem spekulacji na rynku towarowym. Ostatecznie został uniewinniony, jednak przeżycie to złamało mu charakter. W 1985 roku wyjechał z kraju, a dwa lata później zmarł w Hanowerze.

Władza

Po ulicach PRL krążył taki dowcip:

Przychodzi facet do spowiedzi i wyznaje
– Ja jestem komunista.
Ksiądz chwilę milczy, po czym pyta:
– A jacht pan ma?
– Nie.
– A willę z basenem?
– Nie.
– A zagraniczny samochód chociaż?
– Też nie.
– To jaki z pana komunista? Pan jesteś zwykły bezbożnik!

Dość powszechnie uważano rządzących Polską za krezusów i utracjuszy pławiących się w luksusie. Opinia ta nie była całkowicie prawdziwa, o czym świadczyć może chociażby przykład znanego z ascetyzmu Gomułki czy również nie gustującego w zbytku Jaruzelskiego. Dziesiątki i setki komunistycznych działaczy pracowicie jednak utwierdzały stereotyp. Znakomita większość członków PZPR wysokiego szczebla żyła w luksusie nieznanym zwykłym obywatelom.

Jak w każdym ustroju i w każdym państwie, do największych nadużyć dochodziło w PRl-u na styku władzy i biznesu. Łapówki, nadużywanie wpływów, nacjonalizowanie przedsiębiorstw niewygodnych ludzi…  Wielu ludzi korzystało z tych mechanizmów, wszystkich zaś oddzielały od reszty społeczeństwa żółte firanki sklepów nomenklaturowych.

Józef Cyrankiewicz znany był z zamiłowania do luksusu (fot. Grażyna Rutowska, ze zbiorow Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. 40-1-4-3)

Przykładem mogą być tutaj Józef Cyrankiewicz, znany z wystawnego trybu życia trybu życia i gustowania w aktorkach, Włodzimierz Sokorski, bogaty i niezwykle wpływowy minister kultury, a zarazem nieuleczalny kobieciarz, a także Edward Gierek, o którego majątku snuto legendy (częściowo zresztą nieprawdziwe) i którego żona latała na zakupy do Wiednia. Bez wątpienia najbardziej nietuzinkową postacią pod względem majątku był jednak Mieczysław Wilczek.

Z wykształcenia był chemikiem i to niezwykle utalentowanym. Świeżo po studiach zaczęła się jego kariera na stanowisku dyrektora kolejnych państwowych zakładów chemicznych. Najważniejszym było Zjednoczenie Przemysłu Chemicznego Pollena, gdzie opracował recepturę legendarnego proszku IXI. Gwoli uczciwości należy tu zaznaczyć, że istnieje też wersja, według której „zalegalizował” recepturę wykradzioną przez polski wywiad gospodarczy na Zachodzie, w każdym przypadku jednak otrzymał za to milion złotych nagrody. Na tle kasty peerelowskich „zawodowych dyrektorów” był ewenementem: wykształcony i utalentowany, znający języki obce, miał też dar organizacyjny i administracyjny.

Owocną i dochodową karierą w spółkach państwowych zakończył konflikt z szefem Państwowej Komisji Cen. Wilczek zajął się wtedy z sukcesami produkcją najpierw kosmetyków, później zaś pasz i nawozów. Majątek zbił również w przemyśle przetwórczym i wtedy zainteresował się nim Mieczysław F. Rakowski. W 1985 roku mianował go doradcą sejmowej komisji finansów, a w 1988 roku, już jako premier, wręczył mu tekę ministra przemysłu.

Wilczek stał się tym samym najbogatszym polskim politykiem, choć wiele wskazuje na to, że nie nadużywał stanowiska do osiągania prywatnych korzyści. Został za to gorącym orędownikiem reformy gospodarczej, którą sam zaplanował. Weszła ona w życie 23 grudnia 1988 i nazywana jest „ustawą Wilczka”, chociaż prawidłowa nazwa brzmi „ustawa o działalności gospodarczej”. Po dziś dzień uznawana jest za modelową ustawę liberalizującą gospodarkę, która pozwoliła na utworzenie, jak się szacuje, 5,5 mln nowych miejsc pracy i złagodziła okres przechodzenia od gospodarki socjalistycznej do wolnorynkowej. I choć równocześnie wytyka się jej danie podstaw pod uwłaszczenie się części nomenklatury, to zarazem uratowała polską gospodarkę przed całkowitą zapaścią.

Sam Wilczek wrócił po transformacji ustrojowej do biznesu i kontynuował sukcesy na tym polu W 2014 roku popełnił samobójstwo, według relacji bliskich zapowiadane parokrotnie. Prokuratura odmówiła przeprowadzenia sekcji zwłok.

Czy Mieczysław Wilczek sam opracował proszek IXI, czy też wykorzystał wykradzioną recepturę? Na zdjęciu tyrystyczne opakowanie proszku (fot. Darekm135, CC BY-SA 3.0)

Przestępczość

Nielegalne metody zdobywania majątku są prawdopodobnie tak stare, jak i samo pojęcie majątku. Gospodarka uspołeczniona, dzięki ścisłym mechanizmom kontroli i rządowym koncesjom, tworzyła wymarzone warunki dla wszelkiej maści lawirantów. Wystarczyło bowiem przekupić daną władzę, by już cieszyć się swobodą i ochroną, jak również mieć pewność, że państwowy aparat kontroli zostanie wymierzony konkurencję.

Sama władza nierzadko również angażowała się w działania sprzeczne z prawem, czego dowodziły na przykład słynne afery „Żelazo” i „Zalew”. Jak można się łatwo domyślić, jednym z tego efektów było niewykształcenie się pełnoprawnych i skutecznych organów śledczych wyspecjalizowanych w zwalczaniu przestępczości gospodarczej.

Samo zagadnienie tej gałęzi przestępczości wciąż oczekuje na pełne i przekrojowe zbadanie. Już pobieżna znajomość realiów PRL pozwala zauważyć, że dla władzy była ona powiązana z działalnością polityczną i antyspołeczną, więc każdy zaangażowany w nielegalne interesy był zarazem przeciwnikiem reżimu na wielu innych płaszczyznach. Pozwalało to byle spekulanta uznać za wroga państwa. Boleśnie przekonał się o tym Stanisław Wawrzecki, skazany na karę śmierci w tzw. „aferze mięsnej”. Wyrok wykonano.

Mimo zapewnień władz PRL borykał się z problemem prawdziwych przestępców, nie tylko brakorobów czy innych jednostek społecznie nieuświadomionych. Jednym z nich był Nikodem Skotarczak ps. Nikoś, z wykształcenia ogrodnik. Karierę zaczynał jako ochroniarz w klubach, między innymi słynnym Maximie. Tam poznał wielu czołowych trójmiejskich cinkciarzy i zdobył kontakty, które pozwoliły mu zacząć handlować walutą.

[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=xNR4rsJLkQ8[/youtube]

Nikodem Skotarczak z Janem Nowickim w scenie z filmu „Sztos” Olafa Lubaszenki

Jakkolwiek nielegalny obrót dewizami był pilnie obserwowany i infiltrowany przez Służbę Bezpieczeństwa, zdaje się, że sam Skotarczak nie dysponował tego rodzaju ochronnym parasolem. Pod koniec lat 70. coraz częściej kradł też samochody i stało się to jednym z filarów jego przestępczej działalności. Drugim okazały się kontakty, jakie wypracował na Węgrzech, gdzie zapoznał się z przedstawicielami mafii jugosłowiańskich.

Ostatnia dekada PRL była zarazem okresem rozkwitu przestępczej działalności Skotarczaka. Handlował sprowadzanymi do kraju zegarkami elektronicznymi i kradzionymi na zachodzie samochodami, tworząc jeden z największych polskich „autogangów”, prowadził też nielegalne kasyno i klub. Swój czas dzielił między Gdynię i Hamburg, w obu tych miastach miał bowiem domy.

W 1985 roku wydano nakaz jego aresztowania, pozostawał jednak na wolności jeszcze cztery lata. Przeprowadził się do Hamburga i stamtąd nadzorował swoją rosnącą organizację. Aresztowano go w 1989 roku w Niemczech i skazano na karę więzienia, uciekł jednak na wolność. Lata 90. spędził w Polsce, na zmianę uchylając się od procesów i walcząc z rosnącymi w siłę organizacjami mafijnymi „Pruszkowa” i „Wołomina”. W 1998 roku zginął zastrzelony w agencji towarzyskiej Las Vegas.

Jak zrobić, żeby zarobić, a się nie narobić

Przedstawione wyżej przypadki stanowią tylko przykłady. Jak wspomniano na początku, w większości przypadków mieszano wymienione sposoby pomnażania majątków: władza parała się przestępstwami, inicjatywa prywatna korumpowała władzę, przestępcy legalizowali swoje majątki jako prywatni przedsiębiorcy i tak dalej. Nie ulega jednak wątpliwości, że bez wybrania choć jednej z tych dróg zwykły obywatel PRL mógł jedynie pomarzyć o dobrobycie lub też posmakować go w jednym ze sklepów sieci Pewex lub Baltona.

Bibliografia

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!