Pociski miotane przez katapulty i trebusze. Wrzący olej lany na głowy napastników. Drabiny i wieże oblężnicze. Mury grubości wielu metrów. Średniowieczni wojowie dysponowali całym arsenałem środków do zdobywania i obrony zamków oraz miast. Czasem jednak oblężenia były mniej spektakularne i krwawe.

Oblężenie zamku. Miniatura z brugijskiego rękopisu z lat 1468–1475 (British Library, Burney 169).

Niemcy nacierają na gród, Polacy się bronią, zewsząd machiny wyrzucają głazy, kusze szczękają, pociski i strzały latają w powietrzu, dziurawią tarcze, przebijają kolczugi miażdżą hełm; trupy padają, ranni ustępują, a na ich miejsce wstępują zdrowi […] Niemcy podprowadzili pod wieże żelazne tarany, Polacy zaś staczali na nich z góry koła nabijane żelazem […] Niemcy po wzniesionych drabinach pięli się w górę, a Polacy nabijali ich na haki żelazne i podnosili w powietrze.

Tak brzmi jeden z najbardziej malowniczych i widowiskowych opisów oblężenia w naszej średniowiecznej historiografii. Pozostawił go po sobie Gall Anonim i choć jego opis obrony Głogowa wydaje się zbyt „idealny” i wzorcowy, by być prawdziwym w odniesieniu do tego konkretnego wydarzenia, niewątpliwie przedstawia pewne mechanizmy istniejące w owym czasie.

Taktyki oblężnicze i adekwatne do nich narzędzia, podobne do wyżej opisanych, znane były już starożytnym Grekom i Rzymianom. Wraz z końcem antycznej cywilizacji upadła jednak także ta część sztuki wojennej. Dopiero rozkręcająca się od XI wieku gospodarka towarowo-pieniężna doprowadziła do rozwoju sieci zamków i ufortyfikowanych grodów, a oblężenia znowu stały się istotną częścią średniowiecznej wojny.

O losach konfliktu często o wiele bardziej decydowało jeden udany atak na miasto lub jego obrona niż walne bitwy. Mury obronne i inne umocnienia zapewniały ochronę zarówno miejscowej ludności, jak i siłom zbrojnym, często stanowiących główny potencjał militarny danego kraju. Podnoszące się z chaosu VI–VIII wieku miasta oraz nowo powstające zamki stawały się powoli centrami administracyjnymi lub zajmowały pozycję o szczególnym znaczeniu strategicznym i gospodarczym. Zdobycie tego typu obiektów było najskuteczniejszym sposobem przekonania przeciwnika do swoich racji.

Średniowieczna artyleria

Od rana do wieczora w powietrzu świszczą śmiercionośne pociski. Kusznicy i łucznicy przerzedzają szeregi napastników, a katapulty, trebusze oraz mangonele kruszą mury. Tak wyglądałoby wzorcowe oblężenie w hollywoodzkim filmie. W tej prawdzie ekranu jest jednak niewiele prawdy historycznej. Średniowieczne machiny wojenne miały ograniczoną skuteczność, a celowanie bazowało raczej na ślepym trafie niż dokładnych pomiarach.

Mangonela. Miniatura z z paryskiego rękopisu powstałego ok. 1340 r. (British Library, Royal 19 D I)

Choć ważące od 50 do 250 kg pociski miały ogromny potencjał niszczący, stromy tor lotu powodował, że wytracały one energię, którą finalnie absorbowały kamienne mury. Jeśli w trakcie ostrzału doszło do wyłomu, spowodowany on był raczej długotrwałym i konsekwentnym uderzaniem w jeden, konkretny odcinek muru.

Taką zdolność miały trebusze. W 1244 roku biskup Durand z Albi zaprojektował tego typu machinę do zdobycia Montsegur. Broń ta była w stania miotać 40-kilogramowe pociski w jeden i ten sam punkt muru co dwadzieścia minut, tak długo, jak miała na to siły jego obsługa. Ich zmęczenie zmuszało do przerwania ostrzału.

Oblężenie miasta z użyciem trebusza. Miniatura z paryskiego rękopisu powstałego między 1332 a 1350 r. (British Library, Royal 16 G VI)

Większość średniowiecznych armii nigdy nie dysponowała przy tym choćby kilkunastoma machinami wojennymi na raz. Skonstruowanie katapult, mangonel czy trebuszy wymagało ogromnych nakładów finansowych oraz zasobów ludzkich. Do tego dochodziła skomplikowana logistyka – wedle źródeł potrzeba było nawet 30 wozów, by przewieźć części składowe jednego trebusza.

Oczywiście średniowieczne machiny miotające wyrządzały ogromne szkody obleganym. Kamienie mogły uderzać nie tylko w mur, ale też niszczyć budynki mieszkalne, administracyjne i infrastrukturę niezbędną do życia wewnątrz pierścienia umocnień. Rzecz w tym, że było to nie na rękę również napastnikom. Po wzięciu miasta wymuszało to na zdobywcy podjęcie dodatkowych inwestycji, a na te brakowało zazwyczaj w trakcie wojny czasu i pieniędzy.

Ostrzał, choć stosowany przy oblężeniach, miał zatem wymiar głównie psychologiczny. Przykładowo w 1332 roku podczas walk o zamek Schwanau wystrzelono w stronę obrońców beczki ze zwłokami wcześniej pojmanych jeńców. Z kolei w 1346 roku, gdy Mongołowie oblegli Kaffę, zaczęli ostrzeliwać miasto ciałami swoich pobratymców, którzy zmarli w skutek czarnej śmierci – wielki chan Dżanibeg liczył na wywołanie w mieście zarazy.

Ostrzał artyleryjski mógł mieć też charakter propagandowy, gdyż pokazywał siłę i bogactwo napastnika. 20 lipca 1304 roku król angielski Edward I nie przyjął kapitulacji załogi zamku Stirling. Powód? Chciał przetestować swoja najnowszą i największą w owym czasie broń – potężny trebusz o nazwie Warwolf. Było to wyłącznie działanie pokazowe, mające wzbudzić strach w potencjalnych wrogach, którzy usłyszeliby o potędze nowej broni.

Przez fosy, wieże i mury…

Podczas oblężeń napastnicy starali się przede wszystkim jak najszybciej wspiąć na mury lub wały, zdobyć wieże obronne lub staranować bramę. By tego dokonać, nie wystarczyło podejść ot tak pod twierdzę. Średniowieczni architekci stawiali nie tylko na siłę kamienia i swego rzemiosła. Wiele zamków wznoszono na trudno dostępnych wzniesieniach.

Samo dotarcie pod mury bywało nie lada przeprawą, wymagająca wykorzystania specjalnych osłon i tarcz chroniących przed ostrzałem. Nawet gdy udało się dotrzeć pod mury, były one często otoczone fosą wypełnioną wodą lub ostrymi palami czy kamieniami. Każda armia chcąca zdobyć zamek musiała najpierw wypełnić fosę (np. gałązkami i ziemią) lub przerzucić przez nią własny, składany most.

Oblężenie miasta chronionego m.in. przez fosę i dodtkowe umocnienia przed bramą. Miniatura z rękopisu z lat 1470–1480 (British Library, Royal 14 E IV)

Gdy udało się już dostać w okolice bramy, sukces stawał się coraz bardziej realny. Brama była bowiem newralgicznym punktem w obwarowaniach każdego zamku czy miasta. Aby zwyciężyć, wystarczyło ją zniszczyć. Rzecz w tym, że często była ona chroniona dodatkowymi wieżami, mostem zwodzonym, blankami strzelniczymi itd. Walijski zamek Caernarfon podczas walijskiego powstania Owena Glyndŵra z lat 1400–1415 był bezskutecznie oblegany, ponieważ posiadał pięć silnie ufortyfikowanych bram, dwa mosty zwodzone, a do tego sześć żelaznych bron – specjalnych krat zamykających wejście przez bramę. Taki system zabezpieczeń stanowił dla wielu ówczesnych armii trudnym orzechem do zgryzienia.

Oblężenie wieży, miniatura z paryskiego rękopisu z drugiej ćwierci XIII wieku (British Library, Harley 1526)

Zadanie utrudniał dodatkowo fakt, że wbrew obiegowej opinii wiele zamków i miast posiadało nie jeden, a nawet dwa mury obronne. Początkowo, w XI–XII wieku, inwestowano zazwyczaj w jeden mur zawierający opisane wyżej umocnienia. Z czasem, szczególnie na terenach Anglii, Francji i Hiszpanii, zaczęto budować fortyfikacje posiadające dwa pasy umocnień.

Nawet jeśli oba udało się sforsować, atakujący często musieli zdobyć jeszcze tzw. donżon. Był to rodzaj wieży pełniącej zarówno funkcje mieszkalne, jak i obronne, i stanowiącej ostatni punkt oporu, będący swego rodzaju ostatnią deską ratunku. Oczywiście na drodze atakujących stawali także sami obrońcy. Za murami, w miarę bezpiecznie, czekali na wroga kusznicy, łucznicy i ludzie gotowi miotać kamieniami czy lać wrzący olej lub wodę na głowy napastników.

Zamek kontra zamek

Problemem, z jakim musieli się często borykać atakujący, były także wypady zbrojne ze strony obrońców, które przeobrażały oczekiwanie na kapitulację w krwawe doświadczenie. Zdarzało się, że oblężeni wykorzystywali nawet podziemne podkopy, by zaatakować napastników w nocy, w czasie przerwy od działań zbrojnych.

W efekcie najeźdźcy często sami potrzebowali ochrony. Pod obleganymi twierdzami wyrastały palisady, a nawet niewielkie drewniane forty. Taka sytuacja miała miejsce m.in. podczas oblężenia Antiochii w czasie pierwszej krucjaty. Dowódcy krzyżowców zdecydowali się wtedy na zbudowanie własnej sieci umocnień i tzw. zamku oblężniczego, by bronić się przed atakującymi. Ze źródeł wiemy, że takie warownie były czasem wznoszone tuż przed bramą, aby odciąć miasto od reszty świata, podczas gdy reszta armii przystępowała do walki gdzie indziej.

Gdy mury, bramy i wieże okazywały się trudne do zdobycia, pomysłowi napastnicy uciekali się do jednej z najbardziej skomplikowanych, ale niezwykle skutecznych metod oblężniczych – podkopów. Drążono wówczas tunel pod ścianą podpierającą dany fragment umocnień, zazwyczaj narożnik lub wieżę. Sam podkop zabezpieczano drewnianymi podporami, a gdy saperzy docierali dokładnie pod mury fortyfikacji, rusztowania podpalano, co pociągało za sobą zawalenie ziemi i obwarowań.

Gdy nie dało się wejść na mury, rozwiązaniem mógł być podkop pod murami. Miniatura z francuskiego rękopisu z lat 1444–1445 (British Library, Royal 15 E VI)

Najlepiej udokumentowanym przykładem takiego działania jest oblężenie zamku Rochester przez króla Jana bez Ziemi w 1215 roku. Władca użył tłuszczu 40 świń do podpalenia podpór w wykopie pod twierdzą, co doprowadziło do zawalenia południowego narożnika umocnień. Znając tę technikę, obrońcy często nie pozostawali bierni i budowali swoje własne przeciw-podkopy i tunele, którymi atakowali wrogich „górników”. Podczas oblężenia Melun w 1420 roku król Anglii Henryk V musiał nieustannie odpierać wraz ze swoją konnicą wrogich inżynierów i robotników.

Nie siłą, a sposobem

W 1453 roku, gdy Turcy przypłynęli łodziami pod Konstantynopol, natrafili na poważną przeszkodę. Bizantyjczycy rozwiesili ogromny łańcuch w poprzek Złotego Rogu – wąskiej zatoki Bosforu, która łączyła stolicę cesarstwa z morzem. Łańcuch powstrzymywał okręty przed przedostaniem się do miasta. By go ominąć, Turcy zdecydowali się przetoczyć swoją flotę po ziemi, korzystając z bel drewna. W ten sposób zaatakowali Bizantyjczyków z kilku frontów i zdobyli ich stolicę, zwaną obecnie Stambułem.

Przykład ten idealnie pokazuje, że średniowieczne oblężenia były niczym partia szachowa rozpisana na wiele dni, tygodni, a niekiedy lat. Czasem o sukcesie obrońców lub napastników decydował jeden błąd, przypadek, nieudolność przeciwnika, a niekiedy jeden dobry pomysł. Chętnie korzystano także z nielojalności obleganych mieszkańców.

Ta ostatnia zadecydowała np. o zdobyciu Antiochii przez krzyżowców w 1098 roku. Po wielu miesiącach nieustannych walk doszło do tajnych negocjacji między Boemundem z Tarentu a niejakim Firuzem, dowódcą wież na południowym odcinku murów. Efektem rozmów było swobodne przejęcie wież przez atakujących, co otworzyło im drogę do zdobycia całego miasta. Oczywistym pytaniem jest, dlaczego Firuz zdradził? Źródła wskazują, że kierował się zarówno chciwością, jak i żądzą zemsty na Jahgi Sijanie, dowódcy garnizonu, który miał upokorzyć go publiczną chłostą. Według Anny Komneny Firuz sam zresztą zainicjował negocjacje z krzyżowcami.

Oblężenie Antiochii na miniaturze z rękopisu kroniki Wilhelma z Tyru, Francja, między 1232 a 1261 r. (British Library, Yates Thompson 12)

Skutecznym sposobem na zdobycie zamku był też stary dobry podstęp z przebraniem i przeniknięciem do twierdzy. Niekiedy atakujący ostentacyjnie zwijali oblężenie i wycofywali się spod murów, by znaleźć się poza zasięgiem wzroku obrońców. Wtedy część napastników próbowała przedostać się do potrzebującego zapasów zamku w przebraniu chłopów lub kupców. Niekiedy w wozach z ziarnem szmuglowano do środka uzbrojonych rycerzy. Podobnego fortelu użyli w 1123 roku ludzie hrabiego Baldwina z Flandrii. Udając obwoźnych handlarzy, przeniknęli do muzułmańskiej twierdzy, zasztyletowali strażników przy bramie i uwolnili swojego pana z niewoli.

Pomimo wszystkich dostępnych taktyk i technik, najbardziej udanymi oblężeniami były te, które kończyły się rokowaniami. Gra na czas była wyczerpująca dla obrońców, a szturm stanowił ogromne ryzyko dla atakujących. Zgodnie z przyjętymi zasadami wojny miasto zdobyte siłą mogło zostać splądrowane, ale jeśli poddało się samo – powinno być bezpieczne. W grę wchodziło zatem życie nie tylko obrońców na murach, ale wszystkich mieszkańców. Zachęcało to do pertraktacji i kapitulacji. Tak też zakończyły się np. słynne oblężenia szkockiego Stirling w 1304 roku (choć katapulty i tak trochę postrzelały) i Harfleur w 1415 roku.

Szturm na mury mógł drogo kosztować atakujących. Miniatura z rękopisu z lat 1470–1480 (British Library, Royal 14 E IV)

Głód i zaraza, czyli cierpliwość napastników

Najprostszą metodą zdobycia zamku było jednak okrążenie celu i odcięcie dopływu żywności oraz potencjalnych posiłków dla obrońców. Dobrym posunięciem ze strony oblegających było w takiej sytuacji również splądrowanie i spalenie okolicznych wsi, skąd obrońcy mogli przemycać żywność. Gdy napastnicy mieli już pewność, że nic do zamku się nie przedostanie, wystarczyło atakować mury lub uzbroić się w cierpliwość.

Podczas oblężenia Rawenny w latach 491–493 przez wojska Ostrogotów pod wodzą Teodoryka Wielkiego atakującym nie pomogły szturmy, ostrzały i groźby. Dopiero panujący w mieście głód zmusił króla Italii Odoakra do podjęcia rozmów z najeźdźcą. Przyczyniła się do tego w znacznym stopniu blokada portu, poprzez który dostarczano do miasta żywność.

Oblężenie Damaszku przez krzyżowców. Miniatura z rękopisu kroniki Wilhelma z Tyru, Brugia, 1479–1480 (British Library, Royal 15 E I)

Pragnienie i głód należały do najlepszych broni pozwalających zmusić obrońców do poddania się, jednak zamki i miasta często miały zapasy na wiele miesięcy. W podbramkowej sytuacji obrońcy zawsze mogli uciec się do picia końskiej krwi i jedzenia koniny. Z kolei napastnicy decydujący się na długie oblężenie musieli mieć gwarancję, że stać ich na takie rozwiązanie. Oczekiwanie na kapitulację rodziło wysokie koszty.

Wojska zwerbowane zazwyczaj w ramach pospolitego ruszenia bardzo często zobowiązane były do walki tylko przez określony czas, np. 40 dni, po czym wracały do domu, chyba że zostałyby dodatkowo opłacone. Problemy finansowe były np. jednym z powodów odejścia wojsk Władysława Jagiełły spod Malborka we wrześniu 1410 roku. Królowi zaczęły się wówczas kończyć pieniądze przeznaczone na opłacanie najemników biorących udział w oblężeniu.

Choć Krak des Chevaliers to potężna twierdza, miała swoją piętę achillesową (fot. (Ergo), CC BY 2.0)

Gra na czas opłaciła się za to wspominanemu już Owenowi Glyndŵrowi podczas walk o Harlech w 1401 roku. Zagłodzeni obrońcy w końcu ulegli. Odcięcie od wody było z kolei jednym z powodów upadku potężnej twierdzy krzyżowców Krak des Chevaliers. Według badaczy, gdy miasto obległ mamelucki sułtan Bajbars, zaopatrzenie pozwoliłoby bronić się krzyżowcom nawet pięć lat. Rzecz w tym, że okoliczny akwedukt, który doprowadzał wodę do twierdzy, łatwo było zdobyć. Tę właśnie piętę achillesową wykorzystali Mamelucy, zdobywając twierdzę w 1271 roku.

Najokrutniejszym sposobem na pokonanie obleganego była jednak zaraza. Przy tysiącach ludzi mieszkających blisko siebie, pozbawionych do nowoczesnej medycyny i dostaw zaopatrzenia, nawet najmniejsze ognisko choroby mogło doprowadzić do katastrofy. Gdy ciała się piętrzyły, a możliwości ich spalenia pośród drewnianej zabudowy były ograniczone, obrońcy nie mieli jak uciec przed kostuchą. Oblegający często próbowali doprowadzić do epidemii w oblężonej twierdzy, np. podczas walk o Rouen w latach 1418–1419 Anglicy wrzucili martwe zwierzęta do studni. Zaraza mogła być jednak bronią obosieczną, dziesiątkującą również obóz atakujących.

Artyleria prochowa, czyli zmiana zasad gry

Artyleria prochowa w czasie oblężenia miasta. Miniatura z rękopisu z lat 1470–1480 (British Library, Royal 14 E VI)

Wraz z odkryciem wybuchowych właściwości czarnego prochu już w pierwszej poł. XIV wieku do arsenału broni używanych podczas oblężeń weszła wszelakiego rodzaju artyleria ogniowa. Najwcześniejsze przedstawienie tego typu broni pojawia się na angielskim manuskrypcie z 1326 roku i pokazuje gotowe do wystrzelenia metalowe działo na drewnianym stojaku.

Mury średniowiecznych twierdz i zamków okazały się bardzo podatne na ostrzał z tego typu broni. Nie minęło nawet 200 lat nim artyleria prochowa stała się obowiązującym wyposażaniem wojsk podejmujących się oblężenia. W XV wieku sława artylerii powodowała, że wiele miast poddawało się jeszcze zanim doszło do walki. Z czasem działa zaczęto montować także w warowniach, co znacznie dynamizowało walkę i podnosiło stawkę dla obu stron konfliktu.

W późnym średniowieczu najważniejszymi rodzajami dział były przede wszystkim bombardy. Służyły one głównie do niszczenia fortyfikacji miast i zamków. Były stosunkowo niebezpieczne zarówno dla jednej, jak i drugiej strony. Często eksplodowały, zabijając własną obsługę. Tak zginął m.in. król Szkocji Jakub II podczas oblężenia Roxburgh w 1460 roku. Największe bombardy, jak tzw. Szalona Greta odlana w Gandawie, ważyły nawet 16,5 tys. kilogramów. Ze względu na swoje rozmiary, które wymagały przetopienia olbrzymiej ilości metalu, broń ta była bardzo kosztowna i wyrabiano ją stosunkowo rzadko.

Z czasem na polu walki pojawiły się także hufnice, służące do wspierania ogniem artyleryjskim poczynań własnych wojsk w otwartym polu. Już w połowie XV wieku otrzymały one proste, dwukołowe lawety zaopatrzone w łukowy mechanizm podnoszenia lufy, co znacznie zwiększyło ich efektywność w walce i całkowicie zrewolucjonizowało sztukę wojenną. Skutki tej śmiercionośnej innowacji widzimy do dziś.

Bibliografia

  • Jim Bradbury, The Medieval Siege, Boydell & Brewer, Woodbridge 1992.
  • Philippe Contamine, Wojna w średniowieczu, Marabut–Volumen, Gdańsk–Warszawa 2004.
  • Ernest Dupuy, Trevor N. Dupuy, Historia wojskowości. Starożytność – średniowiecze. Zarys encyklopedyczny, Rytm, Warszawa 1999.
  • Joseph Gies, Frances Gies, Życie w średniowiecznym zamku, Warszawa 2017.
  • Peter Purton, A History of the Late Medieval Siege 1200-1500, Boydell & Brewer, Woodbridge 2010.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!