II RP była jednym z najbiedniejszych krajów Europy. Niezwykły eksperyment mający na celu walkę z biedą przeprowadzono w Poznaniu. Przy projekcie połączyli siły przyszły komunistyczny marszałek Polski, najsłynniejszy poznański architekt, wdowa po sanacyjnym generale i fałszerz dolarów.

Ulica Sarmacka położona jest na poznańskich Naramowicach. Nie wydaje się, aby mogła skrywać jakieś tajemnice. Ot, zwyczajna osiedlowa uliczka, jakich nie brakuje na przedmieściach grodu Przemysła. A jednak, pokonując 1300 metrów, bo tyle wynosi jej długość, można odbyć niesamowitą podróż w czasie.

Tuż za niewielkimi willami z lat 90. mieści się częściowo wysadzony fort V. Jest to element systemu pruskich fortyfikacji, mających na celu obronę wschodnich rubieży cesarstwa niemieckiego przed hordami cara, a jednocześnie (jak to powiedział generał Karl von Grolman) „ukrócenie odwiecznych intryg i knowań Polaków”.

Ruiny Fortu V w Poznaniu, pozostałości po zadaszeniu fosy (fot. Rzuwig, domena publiczna)

Kilka kroków dalej widzimy niepozorne bloki. Dziś nie robią one większego wrażenia, tymczasem są świadectwem dawnej świetności Naramowic. Mieszkania te miały zapewnić dach nad głową pracownikom Kombinatu Państwowych Gospodarstw Ogrodniczych Poznań-Naramowice. Był to jeden z najnowocześniejszych tego typu zakładów w kraju.

Bieda w przedwojennym Poznaniu?

Naszą uwagę skupmy jednak na niepozornych domkach znajdujących na zachodzie ulicy Sarmackiej, bliżej ulicy Umultowskiej. Niezorientowany obserwator mógłby uznać, iż są to jakieś ogródki działkowe. Tymczasem jest to pozostałość po jednym z najciekawszych eksperymentów dotyczących walki z bezdomnością i bezrobociem w II Rzeczpospolitej.

Myśląc o Polsce przedwojennej, widzimy oczami wyobraźni zwycięskich ułanów, Gdynię, Centralny Okręg Przemysłowy, niesamowity rozwój życia politycznego, kulturalnego i gospodarczego. To oczywiście wszystko prawda. Często jednak zapominamy, że II RP była też jednym z najbiedniejszych państw na kontynencie europejskim. Nasza ojczyzna po latach rozbiorów, wyniszczona wojnami, hiperinflacją i wreszcie wielkim kryzysem gospodarczym, borykała się z ogromnymi problemami społecznymi.

Wnętrze mieszkania na terenie osiedla dla bezrobotnych na terenie po Powszechnej Wystawie Krajowej, 1935 r. (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 1-P-2427-5, domena publiczna)

Sytuacja była trudna także w Poznaniu – jednym z najzamożniejszych miast II RP, którego nie dotknęły bezpośrednio działania zbrojne w trakcie I wojny światowej. Ogromna liczba ludzi koczowała w prowizorycznych schronieniach. Jednym z takich osiedli biedy była „Abisynia” na Grunwaldzie, opisana w znakomitej książce Aleksandra Przybylskiego pod tym właśnie tytułem.

W samych Naramowicach również panował ogromny niedostatek i bieda. W artykule „Najnieszczęśliwsza parafia”, który ukazał się w „Przewodniku Katolickim” 2 lutego 1936 roku, czytamy:

Niema więc w tej parafii ludzi zamożniejszych, którzby mogli wesprzeć biedującego sąsiada. Jest tylko nędza, płacz, narzekanie i przekleństwo. Około 500 ludzi żyje w jaskiniach, lepiankach, które mozolnie wykopali sobie w ziemi i wybili deskami, oblepiając je gliną. Co było ze sprzętów domowych, to już dawno wysprzedano. Dzieciszczka bez łóżek, bez sienników, leżą pokotem na ziemi, na jakichś łachmanach, przykryte zaledwie chudą pierzynką.

Władysław Czarnecki i jego pomysł

Wszystko zaczęło się zmieniać za sprawą przedwojennego architekta miasta Poznania, Władysława Czarneckiego. W czasie swoich prac spotykał się z tym, że osoby ubogie z braku mieszkań przez cały rok zamieszkiwały altany na rodzinnych ogródkach działkowych (widać, że niektóre problemy z czasów II RP nie zostały w Polsce współczesnej jeszcze rozwiązane).

Altany na ogródkach działkowych – często służyły jako całoroczne schronienie dla ubogich (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 1-G-6910-2, domena publiczna)

Po rozmowach z urzędnikami, działaczami społecznymi i ekonomistami Czarnecki postanowił zmienić ten stan rzeczy. Stwierdził, iż mogłyby powstać niewielkie domki, zbudowane według wcześniej określonego planu, z dużymi ogrodami, które pozwolą wyżywić zamieszkujące je rodziny.

Uwaga architekta skupiła się na Naramowicach. Dlaczego? W 1925 roku miasto włączyło tę wieś w swoje granice administracyjne i przejęło znajdujący się tam majątek ziemski. Istniał tam w owym czasie folwark, dwór i szkółka drzew, jednak spora część gruntów w Naramowicach nie nadawała się do niczego. Ziemia była piaszczysta i nieurodzajna. Stąd też pochodzi zresztą nazwa pobliskiej ulicy: Jasna Rola.

Podwykonawca-komunista

Marian Spychalski po wojnie, w mundurze wojskowym (fot. Władysław Miernicki, Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 20-103)

Wykonanie szczegółowego planu zagospodarowania tych terenów zlecił Władysław Czarnecki swojemu stażyście – młodemu, dobrze zapowiadającemu się inżynierowi. Ten zabrał się z ochotą do dzieła. Wkrótce powstał projekt osiedla, w którym przewidziano 170 działek o wielkości około 800 metrów każda. Na środku każdej z nich miał znajdować się niewielki budynek mieszkalny (32 m2) oraz gospodarczy (8 m2). Na dziesięć domków przypadała jedna studnia. Jednocześnie na środku wspomnianego obszaru przewidziano miejsce na szkołę i przedszkole.

Władysław Czarnecki, chwaląc zaangażowanie podwładnego, napisał w swoich pamiętnikach: „Inż. M. Spychalski włożył w ten projekt dużo serca. Rozumiał ważność problemu i starał się, aby eksperyment wypadł jak najlepiej”.

Cóż, najsłynniejszy poznański architekt zapewne nie zdawał sobie sprawy, że zapał Mariana Spychalskiego do projektu mógł wynikać z przyczyn ideologicznych. Młody inżynier skrywał tajemnicę – działał w Komunistycznej Partii Polski, zdelegalizowanej za akty terrorystyczne i działalność szpiegowską na rzecz Związku Radzieckiego.

Najprawdopodobniej przyjechał on do Poznania i podjął pracę w tym mieście, gdyż uciekał przed inwigilacją ze strony warszawskiej policji. Zadaniem Spychalskiego w Poznaniu było też pozyskiwanie inteligencji dla idei komunistycznych. W PRL-u został on marszałkiem (był ostatnią osobą, której nadano ten stopień wojskowy), a także Przewodniczącym Rady Państwa.

Fałszerz dolarów przewodniczącym osiedla?

W założeniu Czarneckiego rodziny osadzone na wspomnianych działkach miały płacić po 12 zł miesięcznie i po dwudziestu latach stać się właścicielami gruntu. Jeśli ktoś nie miał gotówki, mógł odpracować czynsz. Większość mieszkańców pracowała również przy budowie swoich przyszłych domów.

Osoby, które miały tworzyć nową wspólnotę, miały różną historię. Wśród bezdomnych i bezrobotnych znajdowali się m.in. powstańcy wielkopolscy czy reemigranci z krajów Europy Zachodniej. Potomkini tych pierwszych mieszkańców wspominała mi, że jej przodek zostawił swoją żonę wraz z małym płaczącym dzieckiem pod Urzędem Miasta Poznania. Nie mogąc znieść już widoku kobiety, któryś z urzędników wyszedł w końcu z ratusza i postanowił dopisać ją do listy osób, które otrzymały działkę przy przyszłej ulicy Sarmackiej. Wtedy też „cudownie odnalazł się” mąż nieszczęśniczki.

Domki dla bezrobotnych na Naramowicach (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 1-U-4226, domena publiczna)

Czarnecki pragnął, aby ktoś zarządzał nowopowstałym osiedlem. Jego uwagę przyciągnął były sierżant, który szybko zdobył autorytet wśród reszty społeczności. Wykazywał się dużą energią i pomysłowością. To on założył pierwszy sklep spożywczy w tym rejonie. Wydawał się pewnym kandydatem na lidera i jednogłośnie został wybrany na przewodniczącego osiedla.

Tu jednak pojawił się problem z zatwierdzeniem tego wyboru przez władze miasta i starostę. Okazało się, że były sierżant miał dość spory talent plastyczny, a wykorzystywał go głównie do podrabiania amerykańskiej waluty. Artysta i wspomagająca go żona nie byli jednak wystarczająco dobrzy w swoim fachu, gdyż wkrótce zostali wykryci i skazani prawomocnym wyrokiem na kilka lat więzienia.

W tej sytuacji postanowiono poszukać innej osoby na to stanowisko. Niestety, jak relacjonował w swoich pamiętnikach Czarnecki, wszyscy kandydaci „mieli coś na sumieniu, a raczej w kartotekach policyjnych”. I choć może nie były to tak spektakularne przestępstwa, jak handel fałszywymi dolarami, to nie ułatwiało to zadania twórcy osiedla.

Dom na dawnym eksperymentalnym osiedlu dla bezrobotnych na Naramowicach, 2016 r. (fot. MOs810, CC BY-SA 4.0)

W końcu architekt postanowił postawić na swoim i udał się jeszcze raz do starosty. Przedstawił mu historię sierżanta, który jako legionista przeszedł cały szlak bojowy o wolność Polski, a potem w wymarzonej ojczyźnie z biedy musiał parać się nielegalnymi działaniami. W końcu starosta uległ i wyraził zgodę na nominację fałszerza na przewodniczącego osiedla. Sierżant zaś okazał się znakomitym organizatorem.

Proboszcz, który się pomylił

Na tym jednak problemy przy tworzeniu nowej osady się nie kończyły. Obiekcje wobec sprowadzenia do jego parafii „czeredy chuliganów, opryszków, pijaków i ludzi niemoralnie prowadzących się” zgłosił proboszcz. Żaden z urzędników miejskich nie wiedział, jak udobruchać księdza, wysłano go więc do Czarneckiego. Ten postawił sprawę jasno: osiedle można przenieść, pod warunkiem, że proboszcz sam wskaże, do której parafii. Ten, nie chcąc skonfliktować się z żadnym z sąsiednich duszpasterzy, w końcu zaakceptował plany architekta.

Mieszkańcy ul. Sarmackiej (fot. Tunaramowice.pl)

Ostatecznie jednak obawy się nie sprawdziły. Przybysze szybko się zintegrowali oraz zaczęli uczestniczyć w nabożeństwach. Wkrótce też utworzono nową parafię, której przewodził ksiądz Antoni Hałas. Zapisał się on w powszechnej pamięci jako duszpasterz, który organizował ogromną pomoc dla nowych owieczek i pomagał im wyjść z biedy. O jego działalności pisał między innymi we wspomnianym już artykule „Przewodnik Katolicki”:

I Bóg jeden wie, skąd to się bierze, że mimo strasznej nędzy tak dużo jeszcze ludzi uczciwych, zacnych, cnotliwych, spokojnych, szlachetnych, którzy najdrobniejszą przysługę potrafią ocenić i wdzięcznym wynagrodzić słowem. Z tymi to zawarł młody duszpasterz, znany Poznaniowi, X. Antoni Hałas, ciche, lecz mocne przymierze. Na nich się opierając kroczy ofiarnie po krzyżowej drodze swego powołania. Jeżeli gdzie, to tu w Naramowicach, musi wykrzesać z siebie całego kapłana! Musi się stać w najściślejszym słowa znaczeniu i pastor ovium (duszpasterzem) i defensor fidei (obrońcą wiary św.)!

Wdowi grosz

Gen. Oswald Frank (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 1-W-87, domena publiczna)

Uważa się, że poznański eksperyment w Naramowicach był udany. Osoby, które zamieszkały na osiedlu, zmieniły się. Ogródki wkrótce obsadzone zostały drzewami owocowymi, na działkach uprawiano warzywa, hodowano króliki i drób. Mieszkańcy dorabiali sobie w pobliskiej szkółce drzew, a także rozwijali własną działalność. Część z nich zaczęła na przykład produkować w domach zabawki dla dzieci. Wkrótce osiedle rozbudowano. Liczba mieszkańców szybko się zwiększała i przed wojną wyniosła około 1500 osób. Sam projekt wzbudził zaś spore zainteresowanie również w innych miastach, które pragnęły skopiować u siebie to rozwiązanie.

Niestety, wzrost liczby mieszkańców rodził kolejne problemy. Mała szkoła w Naramowicach, leżąca na dodatek w znacznym oddaleniu od osiedla, nie mogła pomieścić wszystkich uczniów. Problem stał się na tyle poważny, że w 1936 roku część dzieci, dla których nie znalazło się miejsce w budynku, zostało decyzją inspektoratu szkolnego „urlopowanych”. Tragiczną sytuację uratowała dopiero Halina Frank.

Była ona wdową po zmarłym 7 grudnia 1934 roku Oswaldzie Franku, dowódcy Okręgu Korpusu nr VII w Poznaniu. Kierując się najprawdopodobniej wolą zmarłego męża, Halina kupiła za pozostawione przezeń pieniądze ziemię w tym rejonie Naramowic. Wkrótce, przy dużym zaangażowaniu wdowy, rozpoczęto tam budowę szkoły. Ostatecznie 26 marca 1938 roku poświęcono nowy budynek. Jej patronem został zmarły cztery lata wcześniej generał Oswald Frank.

Niestety, po II wojnie światowej sanacyjny oficer był dla władz komunistycznych nie do zaakceptowania jako patron. Jego imię szkoła mogła nosić ponownie dopiero po 1989 roku. Budynek szczęśliwie przetrwał zawieruchę wojenną. Już w 1945 roku mogły w nim ponownie ruszyć lekcje, a 1 stycznia 1946 roku uruchomiono także przedszkole, które w 1954 roku przeniesiono do osobnego budynku.

Uroczystości żałobne w pierwszą rocznicę śmierci gen. Oswalda Franka. Po lewej widoczna wdowa po generale, Halina Frank (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 1-W-91-1, domena publiczna)

Nierozwiązany problem

Dzieje dawnego osiedla dla bezdomnych z lat 30. mają swoje reperkusje dla dzisiejszych Naramowic. Wybuch II wojny światowej, a następnie półwiecze komunizmu, uniemożliwiły wykup działek po 20 latach, zgodnie z wcześniejszymi założeniami. Od lat 90. potomkowie osób, których ściągnął do Naramowic Władysław Czarnecki, starają się uregulować status własności działek na osiedlu.

Niestety, przez kilkanaście lat władze miasta uniemożliwiały wykup ziemi. Obecnie nadal trwają rozmowy w tej kwestii i wydaje się, że mieszkańcy ulic w rejonie Sarmackiej wreszcie będą mogli odkupić od samorządu swoje domy, które z takim trudem zbudowali ich przodkowie.

Bibliografia

  • Władysław Czarnecki, To był też mój Poznań, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1987.
  • Kronika Szkoły Podstawowej nr 48 w Poznaniu.
  • „Kurier Poznański” z 11 grudnia 1934 r.
  • Odpis zatwierdzenia uchwały Rady Miasta Poznania z 11.10.1933 r. przez Urząd Wojewódzki w Poznaniu z dnia 5.12.1933 r.
  • „Przewodniku Katolicki” z 2 lutego 1936 r.
  • Relacje ustne mieszkańców rejonu ul. Sarmackiej.
  • „TuNaramowice”, nr 27, 28, 29 (2015), 62 (2018).
  • Zapiski kronikarskie Przedszkola nr 16 „Pszczółki” w Poznaniu.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!