Podróże międzykontynentalne w XIX wieku bywały bardzo długie i niebezpieczne. Zarówno wielkie ekspedycje, jak i jednoosobowe wyprawy wymagały odpowiedniego przygotowania, sprzętu i towarzyszy, niekoniecznie ludzkich. Co należało ze sobą zabrać, by nie zginąć w czasie odkrywania „białych plam”?

W tym krótkim artykule zawarłem subiektywny wybór istotnych rzeczy, a nawet zwierzęcych przyjaciół, zabieranych przez podróżników epoki pary w swe wyprawy. Uwzględniłem w nim regiony świata o różnych warunkach klimatycznych, od mroźnych obszarów polarnych po gorące tropiki. Jednocześnie starałem się wspominać przykładowych polskich obieżyświatów tamtej epoki, którzy korzystali z opisanych elementów.

Jeden z najsłynniejszych momentów w historii XIX-wiecznych podróży. Henry Morton Stanley spotyka dr Davida Livingstone’a (drzeworyt autorstwa H. Halla, Wellcome Library no. 545238i, CC BY 4.0)

Anorak

Podczas pierwszych wypraw polarnych okazało się, że Europejczycy nie posiadali odpowiednich strojów, które zabezpieczałyby ich przed ekstremalnie niskimi temperaturami i niebezpieczną w takich warunkach wilgocią. Zanim polarnicy zaczęli ubierać się według obecnie przyjętego sposobu, tj. warstwowo, w stroje wykonane przede wszystkim z materiałów syntetycznych, brano przykład z ludów zamieszkujących obszary arktyczne i subarktyczne, a zwłaszcza Inuitów, dawniej zwanych Eskimosami.

Zapożyczono od nich m.in. anorak, czyli grubą, nieprzemakalną kurtkę z kapturem posiadającą ściągacze w talii i na mankietach. Zakładano ją przez głowę – nie była wówczas rozpinana z przodu (obecnie produkowany jest również taki wariant). Wykonywano ją – podobnie jak inne elementy odzienia dawnych polarników – ze skór i futer zwierząt, zwłaszcza fok, wilków albo reniferów.

Inuicka rodzina w tradycyjnych parkach, 1917 r. (fot. George R. King, „National Geographic Magazine”, Vol. 31 (1917), s. 564, domena publiczna)

Podobna do anoraka, choć dużo dłuższa, była parka, również zaadaptowana przez podróżników z krajów zachodnich. Wypełniana jest ona puchem, dawniej naturalnym, obecnie często syntetycznym.

Broń

Henry Morton Stanley ze strzelbą i w hełmie korkowym. Obok stoi Ndugu M’Hali (Kalulu) – niewolnik uwolniony przez Stanleya, jego służący i towarzysz (fot. London Stereoscopic & Photographic Company, Smithsonian Institution Libraries, nr SIL28-277-01, domena publiczna)

Wędrując przez niebezpieczne miejsca i przewożąc ze sobą cenne przedmioty i towary, np. wydobyte niedawno złoto, podróżnicy musieli mieć ze sobą broń dla własnej ochrony. Obieżyświatom mogli zagrażać na szlaku bandyci, inni podróżnicy, a czasem i rdzenni mieszkańcy danych ziem, choć ci ostatni, według polskich relacji, stawali się źródłem niebezpieczeństwa raczej rzadko i w wyjątkowych okolicznościach.

Podczas dalekich wypraw broń była też niezbędna do polowań. Organizowano je zasadniczo w trzech celach. Po pierwsze, co jest chyba najbardziej oczywiste, by zdobyć dla siebie pożywienie. Po drugie, w przypadku „sportowych” myśliwych, dla trofeum łowieckiego. Po trzecie, aby pozyskać okaz do spreparowania dla którejś z placówek naukowych – tak czynili przede wszystkim zoolodzy. W XIX wieku było to dość popularne, m.in. dlatego, że transport żywych zwierząt był drogi i dość trudny do zorganizowania.

W XIX stuleciu bardzo popularną bronią, także wśród podróżników, był nóż Bowie. Poza walką stosowano go także do skórowania i ćwiartowania zabitej zwierzyny. Nazwę swą zawdzięcza Jimowi Bowiemu – amerykańskiemu pionierowi, który spopularyzował go pod koniec lat 20. XIX wieku. Nóż ten produkowany był w wielu wersjach, które różniły się od siebie wyglądem.

Bowie charakteryzował się szeroką (4–5 cm), długą (przynajmniej 20 cm) i prostą głownią. Stosowany był w wielu krajach i regionach świata, zabierano go nawet na wyprawy polarne. W Kalifornii zapoznał się z nim żołnierz i poszukiwacz złota polskiego pochodzenia Gustaw von Tempsky, który miał następnie wprowadzić tę broń do użytku w nowozelandzkich oddziałach zbrojnych. Obecnie nóż ten znany jest m.in. z hollywoodzkich filmów akcji.

Z broni palnej w drugiej połowie stulecia poważane były różnego rodzaju rewolwery, m.in. amerykańskich firm Colt i Smith & Wesson, a także karabiny, np. produkowane przez Winchester Repeating Arms Company. Zarówno pierwsze, jak i drugie, stosowano zwłaszcza w konfliktach zbrojnych, choć korzystali z nich również podróżnicy. Z kolei bogaci myśliwi zabierali na swe ekspedycje strzelby, w tym te produkowane przez angielską firmę Holland & Holland.

W ramach ciekawostki można dodać, że w zbiorach Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie znajduje się wyjątkowy egzemplarz wyprodukowanego w Belgii rewolweru systemu Lefaucheux. Broń jest pozłacana i inkrustowana. Należała do meteorologa Leopolda Janikowskiego, uczestnika wyprawy Stefana Szolc-Rogozińskiego do Kamerunu z lat 1882–1885.

Rewolwer systemu Lefaucheux (fot. Rama, CC BY-SA 2.0 FR)

Chinina

Butelka z tabletkami zawierającymi chininę (fot. Science Museum, London, CC BY 4.0)

Od zawsze jednym z istotniejszych zagrożeń dla zdrowia Europejczyków podróżujących przez obszary tropikalne, zwłaszcza Afryki Subsaharyjskiej, była malaria, zwana również zimnicą, a dawniej także febrą. Jest to choroba pasożytnicza, wywołana przez pierwotniaka z rodzaju zarodźców (Plasmodium) i przenoszona przez samicę komara z rodzaju Anopheles. Powoduje rozpad czerwonych krwinek i blokadę małych naczyń krwionośnych, co prowadzić może do ciężkiej niedokrwistości oraz do niewydolności wielu narządów, pęknięcia śledziony, a nawet do śmierci.

Najstarszym lekiem przeciwmalarycznym jest chinina, czyli najbardziej znany alkaloid chinolinowy, który blokuje oddychanie komórkowe wspomnianego pasożyta. Pochodzi ona z kory drzewa chinowego rosnącego w Andach, głównie z gatunku Cinchona succirubra, która z uwagi na swe właściwości przeciwgorączkowe i przeciwbólowe od wieków wykorzystywana była w formie sproszkowanej przez Indian południowoamerykańskich. Pierwotnie wypijano ją po zmieszaniu m.in. z wodą albo winem.

Pierwsze preparaty z tą rośliną przywieziono do Europy w XVII wieku. Samą chininę udało się wyizolować dopiero na początku XIX wieku. W leczeniu malarii zaczęto ją stosować na większą skalę w połowie tamtego stulecia. M.in. właśnie dzięki chininie światowe mocarstwa mogły sobie ostatecznie podporządkować znajdujące się w strefie tropikalnej wewnętrzne obszary Afryki, co doprowadziło do szczytowego etapu kolonializmu na przełomie XIX i XX wieku. O stosowaniu i właściwościach chininy pisało wielu europejskich podróżników, również polskich.

Hełm korkowy

Od połowy XIX aż do połowy XX wieku powszechnym nakryciem głowy dla europejskich żołnierzy, sił policyjnych, urzędników i dyplomatów przebywających w zamorskich koloniach i innych terytoriach zależnych, zwłaszcza na obszarach tropikalnych, był bardzo charakterystyczny, zaokrąglony na górze hełm wykonany z korka lub rdzenia pnia, najczęściej któregoś gatunku żywopłonu, który wyróżnia się bardzo lekkim drewnem.

Hełm korkowy był lekki i dobrze chronił przed słońcem. Dla lepszej wentylacji mógł posiadać niewielkie otwory. Do dzisiaj powstało bardzo wiele wersji tego nakrycia głowy. Podróżnicy drugiej połowy XIX stulecia często nosili je w kolorze białym, w wariancie z małymi daszkami z przodu i z tyłu. Oprócz tego w wieku pary, zwłaszcza w regionach z bardziej umiarkowanym klimatem, popularne były wszelkiego rodzaju kapelusze, noszone m.in. przez poszukiwaczy złota.

Pies

Leopold Janikowski w hełmie korkowym i jego pies Dolar, prawdopodobnie 1885 r. (fot. Leopold Janikowski, „W dżunglach Afryki”, Warszawa 1936, domena publiczna).

Przyjęło się mówić, że pies, czyli pierwsze zwierzę oswojone i udomowione przez człowieka, jest jego najlepszym przyjacielem. Dzięki świetnie rozwiniętemu węchowi i słuchowi, a także swej szybkości i bezinteresowności, niewątpliwie był i jest cennym kompanem wielu podróżników, także polskich. Zwierzęta te pomagały ludziom m.in. w transporcie jako psy zaprzęgowe – zwłaszcza podczas wypraw polarnych (husky, malamuty i samojedy). Dodatkowo, mogły zapewniać człowiekowi ciepło w czasie snu. Niektóre rasy były także niezastąpione podczas polowań, zarówno tych prowadzonych dla celów naukowych, jak i zdobycia pożywienia czy trofeum.

Psy mogły również ocalić mienie, a nawet życie wędrowca, poprzez wystraszenie potencjalnego złodzieja czy agresora albo zaalarmowanie o jego obecności. Wreszcie, zarówno w dżungli, jak i w górach, na pustyni piaskowej lub lodowej czy podczas długiego rejsu, podobnie jak w domu, psy zapewniają człowiekowi towarzystwo, co niewątpliwie pozytywnie wpływa na psychikę osoby podróżującej przez nieznane miejsca i pokonującej wiele niebezpieczeństw.

Psy zabierano ze sobą na wyprawę z domu lub kupowano czy nawet przygarniano gdzieś po drodze. Do osób podróżujących po świecie ze swoim czteronożnym pupilem należał m.in. wspomniany wcześniej Janikowski. Posiadał setera irlandzkiego o imieniu Dolar.

Przedmioty do poszukiwania złota

Wielu podróżników epoki pary, w tym również Polaków, brało udział w gorączkach złota, które ściągały na dany obszar tysiące śmiałków z różnych części świata. Niektóre z nich trwały miesiącami, inne latami. Ludzie marzący o szybkim wzbogaceniu często nie mieli żadnego doświadczenia w dziedzinie pozyskiwania żółtego metalu, musieli więc uczyć się wszystkiego na miejscu.

Podstawowym narzędziem pracy poszukiwaczy złota, z którym często podróżowali, była specjalna metalowa miska o głębokości kilku centymetrów, średnicy ok. 30–50 centymetrów i lekko podniesionych brzegach, służąca do przeszukiwania osadów rzecznych. Trzymając naczynie lekko pochylone w wodzie, trzeba było je wprowadzać w ruch obrotowy. Podczas tej czynności woda wypłukiwała z osadu najlżejsze cząstki, a znacznie cięższe złoto (ziarnka i samorodki) oraz najgrubszy żwir opadały na dno miski. Upragniony kruszec zbierano następnie do przytroczonej do pasa skórzanej torby.

Poszukiwacz złota pracujący z miską nad American River (Rzeką Amerykańską), 1850 r. (fot. L. C. McClure, domena publiczna)

Do bardziej oczywistych elementów ekwipunku poszukiwacza złota, niewymagających dokładniejszych opisów, należeć mogły m.in.: kilof, łom górniczy (do kruszenia i rozdrabniania skał), łopata (do przesypywania ziemi), wózek oraz taczka (do wożenia ziemi do płukania).

Istniało też niemało urządzeń do płukania i przesiewania złotodajnego piasku konstruowanych lub kupowanych przez podróżników po dotarciu na miejsce. Różniły się od siebie rozmiarem i tworzywem, choć najczęściej zbudowane były z drewna i metalu. Wymagały niekiedy nawet kilku osób do obsługi. Do polskich poszukiwaczy złota, którzy pozostawili po sobie ciekawe relacje, należeli m.in. Seweryn Korzeliński, Bolesław Dolański i Sygurd Wiśniowski.

Urządzenia do zapisu obrazu…

Aż do XIX wieku właściwie jedyną metodą na uwiecznienie obrazów przemierzanych krain, oczywiście poza ich opisaniem, był rysunek odręczny. Oba sposoby wymagały odpowiedniej wiedzy i zdolności. Ponadto odbiorcy trudno było wyłapać wszelkie modyfikacje odtwarzanej rzeczywistości, zwłaszcza jeżeli dotyczyły one osób i miejsc, o których nie miał on żadnego pojęcia.

Prawdziwą rewolucję w tej dziedzinie przyniosło wynalezienie techniki zwanej fotografią, czyli trwałego zarejestrowania obrazu za pomocą światła, początkowo tylko w postaci monochromatycznej. Jej faktyczny początek stanowiło powstanie w latach 20. i 30. XIX wieku dagerotypii, której opracowanie ogłosił publicznie francuski malarz Louis Jacques Daguerre w 1839 roku. Wtedy też powstały pierwsze aparaty fotograficzne. Ich użycie upowszechniło się w drugiej połowie stulecia.

Do pierwszych polskich podróżników stosujących tę technikę należał hrabia Benedykt Tyszkiewicz, właściciel ogromnych dóbr na Litwie i Wołyniu, w tym Czerwonego Dworu nieopodal Kowna. Jego zdjęcia z wypraw cieszyły się międzynarodowym uznaniem, czego dowodem jest medal, który otrzymał na wystawie w Filadelfii (1876), a także złoty medal na wystawie w Berlinie (1899). Dzisiaj trudno jest sobie wyobrazić profesjonalnego podróżnika dokumentującego swoje wyprawy bez aparatu fotograficznego.

Aparat do wykonywania dagerotypów z 1839 roku, wyprodukowany przez francuską firmę Susse Frères, ze zbiorów muzeum fotografii WestLicht w Wiedniu (fot. Liudmila & Nelson, domena publiczna)

…oraz dźwięku

Kolejnym wynalazkiem, który okazał się nieoceniony m.in. dla podróżujących naukowców, zwłaszcza etnografów, był fonograf, czyli pierwsze urządzenie służące do mechanicznego zapisywania i odtwarzania dźwięku. Skonstruował je w 1877 roku i opatentował w roku następnym Thomas Edison. Jego podstawowym elementem był napędzany korbką (później mechanizmem sprężynowym) stalowy walec z naciętym spiralnie rowkiem, na który nakładana była folia cynowa. Na niej właśnie urządzenie zapisywało dźwięk poprzez rzeźbienie wgłębienia przy pomocy igły – metalowego rylca przytwierdzonego do membrany. Głośnikiem i zarazem mikrofonem była lejkowata tuba. Na samym początku XX wieku polski zesłaniec i naukowiec-samouk Bronisław Piłsudski wykorzystał fonograf do utrwalenia mowy i pieśni Ajnów.

Pierwsze nagrania zapisane za pomocą tego urządzenia mogły trwać około minutę i były bardzo słabej jakości, a odtworzyć je można było tylko kilka razy. W 1888 roku folię cynową zastąpiono woskowym cylindrem, dzięki czemu nagrania mogły trwać do dwóch minut, poprawiła się także ich jakość. Wprowadzone w 1908 roku wałki z celuloidu pozwoliły wydłużyć czas zapisu do czterech minut. Późniejsza, ulepszona wersja tego urządzenia nosiła nazwę gramofonu. Zamiast z walca, odtwarzał on dźwięki z okrągłej płyty, która mogła pomieścić znacznie dłuższe nagranie. Gramofon zaczął wypierać swój pierwowzór w drugiej dekadzie XX wieku.

Fonograf z ok. 1899 r. (fot. Norman Bruderhofer, CC BY-SA 3.0)

Statek

Marzeniem wielu podróżników było posiadanie własnego statku. Niestety, tylko nieliczni mogli sobie na to pozwolić – należeli do nich ludzie bardzo bogaci albo przywódcy dużych wypraw, które otrzymały subsydia np. od władz państwowych, środowisk naukowych lub rodaków. Do pierwszej kategorii należał niewątpliwie wspomniany wcześniej Tyszkiewicz. W 1875 roku hrabia odebrał w Hawrze specjalnie dla niego zaprojektowany ponad 40-metrowy jacht, który nazwał Żemajtej. Arystokrata otrzymał nawet za niego złoty medal na wystawie światowej w Paryżu w 1878 roku. Polak planował odbyć na nim podróż dookoła świata, lecz gdy dopłynął do Algierii, zmuszony był przerwać wyprawę z powodu wybuchu wojny rosyjsko-tureckiej (1877–1878).

Własnymi, małymi statkami żaglowymi pływał w latach 40. i na początku lat 50. XIX wieku kapitan Adam Mierosławski, który zajmował się na Oceanie Indyjskim m.in. transportem towarów i handlem wymiennym, połowem wielorybów i fok oraz prawdopodobnie także pereł. Były to kolejno: Le Cygne de Granville, który po kilku latach sprzedał, Moja Polska, który dość szybko rozbił się o skały, i Le Pilote. Podczas rejsu tym ostatnim polski żeglarz zmarł.

Ilustracja przedstawiająca statek Łucja-Małgorzata, należący do ekspedycji Stefana Szolc-Rogozińskiego (fot. „Wędrowiec”, nr 29 z 20 lipca 1882, s. 41)

Chyba jedyną wyraźnie polską wyprawą naukową okresu zaborów, która dysponowała własnym statkiem, była wspominana przeze mnie ekspedycja Stefana Szolc-Rogozińskiego do Kamerunu. Podróżnik dysponował kilkunastoletnim stutonowym trójmasztowcem, który zakupiono i wyremontowano w Hawrze w 1882 roku. Rogoziński nazwał go Łucja-Małgorzata.

Warto dodać, że Tyszkiewicz wsparł tę wyprawę znacznymi kwotami, a następnie, niedługo po jej wyruszeniu, na początku 1883 roku gościł jej członków na Maderze, gdzie przez kilka lat mieszkał z rodziną i posiadał własną przystań. Hrabia własnym kosztem wyremontował podniszczony podczas sztormów statek. Niestety, Łucja-Małgorzata rozbiła się niedługo po dotarciu przez Rogozińskiego do Kamerunu, w maju 1883 roku.

Tymczasem większość polskich podróżników XIX wieku pływała po morzach i oceanach w charakterze zwykłych pasażerów. Niektórzy zatrudniali się też jako członkowie załogi albo dołączali do ekspedycji innych państw i narodów.

***

Oczywiście przedstawione przeze mnie zestawienie nie wyczerpuje tematu, ale daje pewne rozeznanie. Wyprawy epoki pary były bardzo różnorodne, często wymagały długotrwałych przygotowań i bardzo licznego sprzętu. Nieocenioną pomoc zapewniały ówczesnym podróżnikom psy i tak jest zresztą w pewnej mierze do dzisiaj.

Bibliografia

  • Mateusz Będkowski, Polacy na krańcach świata: XIX wiek, Wydawnictwo CM–Promohistoria, Warszawa 2018.
  • Marek Czerwiński, Najsłynniejsza broń myśliwska, Bellona, Warszawa 2008.
  • Roman Matuszewski, Pistolety i rewolwery, Oficyna Wydawnicza Rytm, Warszawa 1998.
  • Paul Ward, Historical Cold Weather Clothing. Evolution to the Modern Form, [w:] Cool Antarctica, [dostęp: 30 października 2018], <https://www.coolantarctica.com/Antarctica%20fact%20file/science/clothing_in_antarctica_2.php>.
Mateusz Będkowski
Absolwent Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. W 2011 roku obronił pracę magisterską pt. „Wyprawa Stefana Szolc-Rogozińskiego do Kamerunu w latach 1882–1885”, opublikowaną następnie w „Zielonkowskich Zeszytach Historycznych” (nr 2/2015). Interesuje się losami polskich podróżników i odkrywców na przestrzeni dziejów, szczególnie w XIX wieku. Na ich temat publikował artykuły m.in. w czasopismach „Mówią Wieki” i „African Review. Przegląd Afrykanistyczny”, a także w portalu „Histmag.org”. Część z tych tekstów znalazła się w pięciu ebookach autora z serii „Polacy na krańcach świata” wydanych w latach 2015–2019. Trzy pierwsze z nich ukazały się w formie papierowej w jednym zbiorze pt. „Polacy na krańcach świata: XIX wiek” (Warszawa 2018). Jest także autorem książki pt. „Polscy poszukiwacze złota” (Poznań 2019). Obecnie współpracuje z Muzeum Historii Polski przy tworzeniu wystawy stałej.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!